niedziela, 8 lutego 2015

Ostatnia Flaszka - Akt III


Akt III
Dramat Od Początku Do Końca

Wszedł. Nie, nie wszedł jak wchodzi prawdziwy chłop. Wszedł cicho i żałośnie.
-O, boże! Proboszcz!
-Nie wzywaj kobieto nadaremno, bo jeszcze przyjdzie... - zabrzmiało to jakoś bezbożnie, ale sklepowa tak było denerwowana, że poprawiając włosy postawiła na stole butelkę denaturatu.
-To nic już bogu milszego dla mnie nie masz, niewiasto?
-Eh! - uśmiechnęła się głupio jakoś.
-Może być! Jak mawiał Święty Bożydar – pijesz to co Bóg Diabłowi wydarł! - Prawie już się Mariola uśmiała, gdy spod lady głowa dzielnicowego wyjrzała.
-Aaaa... Ładne ptaszki! - ćwierknął ksiądz.
-Bóg nic nie widział, to... dla parafii dola – garść banknotów nie leżała długo na blacie, po czym proboszcz zbierając one i Denaturat rzekł:
-Nie wiem jak Bóg, ale ja niczego nie widziałem! Za to w niedzielę musowo widzieć muszę, bo...
-Och, tak, tak, księże dobrodzieju! - jakoś tak unisono się zaśpiewało sklepowej i dzielnicowemu. I kolejny banknot mignął przez ladę. Wyszedł. Proboszcz, rzecz jasna.
Dzielnicowy podrapał się w głowę... - co ja starej powiem?
-Co zwykle!
-A co Ty staremu powiesz?
Już miała Mariolka odpowiedzieć, gdy głośny łomot wybił wszystkich z myśli... - Ki wał?!
Za drzwiami stał, a jakże Heniu Mieszczuch, Pani Majtaskowa i, oczywiście; nawalony Walduś. Heniu walił w drzwi ile mógł (na szczęście sklepowa za proboszczem drzwi dobrze tym razem zamknęła), Walduś darł się, że już po 11-tej, a pani w futrze krzyczała coś o kurwach, ale trudno powiedzieć co.
-Rany boskie! Jęknął dzielnicowy w samych szelkach - Rany boskie – powtórzył.
-Eeeee tam! - naciągnęła spokojnie fartuszek Mariolka – Proboszcz był?
-No, był...
-Dostał?
-No, dostał...
-No to czego mordę drzesz miast szorować bez kibel?!
Tak jest, Drodzy Państwo, czasem słowa czynią cuda! Po Dzielnicowym Majtasku nawet śladu nie było, gdy sklepowa otwierała sklep. Walduś prysnął na zaplecze i tyle go widziano. Heniu obejrzał dokładnie każdy kąt, po czym gwiżdżąc spokojnie się oddalił w nieznanym kierunku, a Majtaskowa poprawiając futro napomknęła coś o dziwkach.
-Ooooo! Gdyby nie dzielnicowa to ja bym jej pokazała! - krzyknęła to gdzieś tam, bo nikogo poza nią i Majtaskową już tu nie było.
Wojna spojrzeń trwała dość długo, końkretnie to do zażądania książki skarg i zażaleń przez Majtaskową. Ta oblizywała długo ołówek, pisała, ścierała, znów pisała i znów pisała...
-Tu sklep jest! Sprzedaje się! - co prawda nikogo dokoła nie było, ale był to jednak dla Majtaskowej znak, by podjąć czynności:
-Już ja wiem co się tu wyrabia, już ja wiem co tu napisać!
I wtedy wszedł Dzielnicowy Majtasek z Heniem Mieszczuchem.
-Kochanie, Ty tutaj?! A ja właśnie po drodze do domu postanowiłem kotleciki...
-Tak, tak! - dorzucił Heniu – całą drogę mnie wypytywał co lepsze; wołowinka czy wieprzowinka!
Sklepowa zdurniała, Walduś schował się głębiej, a Heniu bez pardonu robił swoje:
-Kilogram schabiku dla Pana Dzielnicowego, pół literka dla nas obu i dla mnie śledzik w cebulce! - dzielnicowy zagryzł wargi, ale kiwnął pojednawczo głową. Walduś grzecznie podał co się należy z porannej dostawy. Oczywiście nie obyło się od bolesnego uśmieszku w twarz!
-Śledzik marny, podaj no, Kochaniutki, tego większego! - dodał Heniu, nie opiszę miny Waldusia, bo i po co?
I wtedy stał się dramat... Walduś pośliznął się był na wczorajszym szkle, rąbnął jak długi i stłukł boleśnie obie butelki...
-Hi, hi, hi... - zabrzmiał głos proboszcza zza drzwi...



Koniec Aktu Trzeciego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz