Akt III
Dramat Od Początku Do
Końca
Wszedł. Nie, nie wszedł jak wchodzi
prawdziwy chłop. Wszedł cicho i żałośnie.
-O, boże! Proboszcz!
-Nie wzywaj kobieto nadaremno, bo
jeszcze przyjdzie... - zabrzmiało to jakoś bezbożnie, ale sklepowa
tak było denerwowana, że poprawiając włosy postawiła na stole
butelkę denaturatu.
-To nic już bogu milszego dla mnie
nie masz, niewiasto?
-Eh! - uśmiechnęła się głupio
jakoś.
-Może być! Jak mawiał Święty
Bożydar – pijesz to co Bóg Diabłowi wydarł! - Prawie już
się Mariola uśmiała, gdy spod lady głowa dzielnicowego wyjrzała.
-Aaaa... Ładne ptaszki! - ćwierknął
ksiądz.
-Bóg nic nie widział, to...
dla parafii dola – garść banknotów nie leżała długo na
blacie, po czym proboszcz zbierając one i Denaturat rzekł:
-Nie wiem jak Bóg, ale ja
niczego nie widziałem! Za to w niedzielę musowo widzieć muszę,
bo...
-Och, tak, tak, księże dobrodzieju!
- jakoś tak unisono się zaśpiewało sklepowej i dzielnicowemu. I
kolejny banknot mignął przez ladę. Wyszedł. Proboszcz, rzecz
jasna.
Dzielnicowy podrapał się w głowę...
- co ja starej powiem?
-Co zwykle!
-A co Ty staremu powiesz?
Już miała Mariolka odpowiedzieć,
gdy głośny łomot wybił wszystkich z myśli... - Ki wał?!
Za drzwiami stał, a jakże Heniu
Mieszczuch, Pani Majtaskowa i, oczywiście; nawalony Walduś. Heniu
walił w drzwi ile mógł (na szczęście sklepowa za
proboszczem drzwi dobrze tym razem zamknęła), Walduś darł się,
że już po 11-tej, a pani w futrze krzyczała coś o kurwach, ale
trudno powiedzieć co.
-Rany boskie! Jęknął dzielnicowy w
samych szelkach - Rany boskie – powtórzył.
-Eeeee tam! - naciągnęła spokojnie
fartuszek Mariolka – Proboszcz był?
-No, był...
-Dostał?
-No, dostał...
-No to czego mordę drzesz miast
szorować bez kibel?!
Tak jest, Drodzy Państwo, czasem
słowa czynią cuda! Po Dzielnicowym Majtasku nawet śladu nie było,
gdy sklepowa otwierała sklep. Walduś prysnął na zaplecze i tyle
go widziano. Heniu obejrzał dokładnie każdy kąt, po czym gwiżdżąc
spokojnie się oddalił w nieznanym kierunku, a Majtaskowa
poprawiając futro napomknęła coś o dziwkach.
-Ooooo! Gdyby nie dzielnicowa to ja
bym jej pokazała! - krzyknęła to gdzieś tam, bo nikogo poza nią
i Majtaskową już tu nie było.
Wojna spojrzeń trwała dość długo,
końkretnie to do zażądania książki skarg i zażaleń przez
Majtaskową. Ta oblizywała długo ołówek, pisała, ścierała,
znów pisała i znów pisała...
-Tu sklep jest! Sprzedaje się! - co
prawda nikogo dokoła nie było, ale był to jednak dla Majtaskowej
znak, by podjąć czynności:
-Już ja wiem co się tu wyrabia, już
ja wiem co tu napisać!
I wtedy wszedł Dzielnicowy Majtasek z
Heniem Mieszczuchem.
-Kochanie, Ty tutaj?! A ja właśnie
po drodze do domu postanowiłem kotleciki...
-Tak, tak! - dorzucił Heniu – całą
drogę mnie wypytywał co lepsze; wołowinka czy wieprzowinka!
Sklepowa zdurniała, Walduś schował
się głębiej, a Heniu bez pardonu robił swoje:
-Kilogram schabiku dla Pana
Dzielnicowego, pół literka dla nas obu i dla mnie śledzik w
cebulce! - dzielnicowy zagryzł wargi, ale kiwnął pojednawczo
głową. Walduś grzecznie podał co się należy z porannej dostawy.
Oczywiście nie obyło się od bolesnego uśmieszku w twarz!
-Śledzik marny, podaj no,
Kochaniutki, tego większego! - dodał Heniu, nie opiszę miny
Waldusia, bo i po co?
I wtedy stał się dramat... Walduś
pośliznął się był na wczorajszym szkle, rąbnął jak długi i
stłukł boleśnie obie butelki...
-Hi, hi, hi... - zabrzmiał głos
proboszcza zza drzwi...
Koniec Aktu Trzeciego
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz