czwartek, 26 lutego 2015

Nowelka - Kraciasta - cz.8 i Epilog


Ślub

     Był to, o ile się nie mylę, początek zimy. To nie ma najmniejszego znaczenia, zresztą. Było zimno, lecz przyjemnie, czasem posypywał śnieg, czasem szumiały jeszcze gdzieniegdzie spóźnione liście. Przed kościołem nie było wiele osób, właściwie były tam tylko trzy osoby zainteresowane całą mającą się odbyć uroczystością, oczywiście pomijając kościelnego, organistę, sprzątaczki i przebiegające tu i tam babunie w moherowych berecikach z obowiązkową antenką. Był tam więc jego pulchność ksiądz proboszcz Edgar Głuzoń, szanowna mama narzeczonej, przyszła teściowa; Eugenia i wielce szanowny, pochmurny ojciec narzeczonej, przyszły teść; Edward. Sytuacja była mocno napięta i wszyscy troje byli bardzo zdenerwowani. Koperty były już wręczone, terminy ustalone, związki rodzinne zerwane, awantury wszczęte, prezenty ślubne cudem zdobyte, data rozwiązania, mimo usilnych starań szanownej mamusi - powszechnie znana. Brakowało tylko państwa młodych, no i samego ślubu, rzecz jasna.
     Im wskazówki zegarków bardziej się wychylały, tym bardziej nerwowo kroczył teść przyszły wzdłuż schodów. Im głośniej kroczył przyszły teść, tym bardziej kurczyła się i podłkiwała w chusteczkę przyszła teściowa , im bardziej łkała teściowa, tym mocniej zaciskał proboszcz otrzymaną kopertę, a twarz mu czerwieniała w oczach. Pierwsza usiłowała rozładować napięcie szanowana mamusia:
     -Edziulku, Skarbie, może po prostu mieli wypadek? - załkała z nadzieją patrząc to na męża to na proboszcza.
     -Yyy, właśnie, właśnie, nie traćmy ducha, Panie Edwardzie, nieznane są wyroki boskie... - po czym zrobił taką minę jak by właśnie dotarło do niego co powiedział przed chwilą i ugryzł się w pulchne usta.
     -Eeh! - zagrzmiał barytonem emerytowany pułkownik – Niech ja dostanę w swoje ręce tego smarkacza! Ateiści, masoni, Żydzi, pedały pieprzone! - tu ugryzł się i on - jednak on w język. Uśmiechnął się głupio i spojrzał niewinnie na proboszcza – Nerwy, nerwy, księże proboszczu! - ten tylko dłonie złączył i wzniósł oczy to nieba.
     -Ależ, Edziuku! Nie mów nawet takich rzeczy! Żeby zaraz ateista albo Żyd?! Na pewno mieli wypadek! - i załkała znowu, tyle, że tym razem bez przekonania jakoś.
     Z oddali zakasłał samochód. Wszyscy zamarli w oczekiwaniu. Zatrzymał się pod brama kościoła. „To oni! To oni!” - powiedzieli wszyscy na głos. Proboszczowi spadł kamień z serca, nawet zaczął się uśmiechać, szanowna mamusia załkała znowu, ale tym razem z radości, tylko tatuś to zakładał ręcę do tyłu to znów wymownie patrzył w tarczę zegarka. Była to wprawdzie panna młoda, ale sama. Nie wiem o czym rozmawiała z rodzicami, nie wiem co się stało. Pamiętam tylko, że machała rekami, deptała kwiaty, rzucała wiankiem i woalką, po czym wsiadła do tej samej taksówki i odjechała. Edziulek nie odezwał się ani słowem. Ksiądz gdzieś zniknął nagle, a Eugenia zanosząc się od płaczu usiadła sama na schodach świątyni.
     I w tym właśnie momencie nasza historia zatacza swe koło i łamie kości nieszczęsnej ofierze. Kolejnej zresztą. Jak wspomniałem na samym początku naszej opowieści, a to właśnie w tym momencie było, Franciszek Maria Jeziorny wpadł poniewczasie do świątyni, z łoskotem, wprawiając wszystkich w oburzenie. Szanowny ojciec narzeczonej wciąż milczał, zaciskał zęby i pięści, szanowna mamusia mdleje, proboszcz za nic nie chce opuścić konfesjonału, a rzesze parafian pilnie obserwują rozwój wypadków zza każdej kolumny, zza każdej ławy i zza czego kto tam mógł. Zziajany, zdyszany pan młody biega w gorączce to tu, to tam, to wkłada do butonierki wyrwany staruszce kwiatek, to go znów wyjmuje, potyka się, jąka, wreszcie staje przed groźnym obliczem niedoszłego teścia i... dostaje od niego w mordę. Dukając coś bez sensu pada na wznak, by nigdy się już nie podnieść. Leży sobie spokojnie – zupełnie martwy.
     -Dzięki Bogu! - wyrwało się szanownemu tatusiowi pod nosem.


Zamknięte Koło

     Już od windy słychać było skrzypiące kółeczka wózka. Trzask drzwi oznajmił przybycie nowego denata. Wyobraźcie sobie jakież zdziwienie i przerażenie wywołał na znanym już nam dobrze patologu kolejny nieboszczyk w tym samym, znanym nam już kraciastym garniturze. Nie wdając się w szczegóły powiem tylko, że tym razem zapomniał teczki i ile tchu wybiegł ze szpitala i do tej pory nie powrócił. Z konieczności zatem ja musiałem zając się nieboszczykiem. Ów nieszczęśnik miał nieszczęście zatruć się kadaweryną, inaczej mówiąc - jadem trupim, a przyczyną całą był tenże garnitur właśnie.
     Historia ta mnie zafascynowała, pytałem gdzie mogłem i kogo mogłem by dowiedzieć się jak najwięcej. Wreszcie postanowiłem opowiedzieć ją całą Wam.
     Nieco inaczej sprawa się miała z Edusiem Jaśtarnią. Słyszał oczywiście, że chowa pana młodego, który złożyć prędzej wolał ducha, niż małżeńską przysięgę, współczuł, ale garnitur zobaczył dopiero, gdy znów przybyli studenci po naukowe pomoce. Tej nocy, gdy otworzył przyprószone ziemią wieko i zajrzał do środka to on, Eduś, był pierwszym co padł zemdlony na widok trupa. Studenci długo jeszcze opowiadali ze zgrozą historię o tym, jak Jaśtarnia, bełkocząc coś o biednym, biednym i okradzionym Enenie, jął wykopywać jakąś trumnę, wyciągać z niej bezgłowego, sczerniałego nieboszczyka, rozbierać, przebierać, przepraszać, pytać o zdrowie, układać, dolewać do piersiówki, wkładać w kieszeń papierosy... Podobno długo potem szukał czyjejś głowy, podobno znalazł, podobno odkupił za dwie inne, cieszył się, że czapka leży jak ulał... Wieść niesie, że pił z tą czaszką w czapce długo jeszcze, a potem Jaśtarnia zniknął gdzieś wraz z głową i nikt już niczego nigdy o nim nie słyszał.


Koniec



niedziela, 15 lutego 2015

Bądź Tolerancyjny!


Duchowa Biegunka

Duchowa Biegunka

Słucham sobie tak tego Rydzyka
I wciąż myśl mi przez głowę przemyka,
Że Niebo w uszach wiernych słuchaczy,
To czym owieczki wierne swe raczy
Ojca Dyrektora święta racja,
To coś co czasem rury zatyka:
Intelektualna defekacja
Słowne odchody, a gówno raczej
Fekalna głupców słowna dewiacja
Rozkosz to dla umysłowych sraczy
Odchylenie, myślowe fekalia
Jak te gówniane dewocjonalia
Powiecie znowu – to prowokacja!
Lecz wasza to zboczona frustracja!
Wezwiecie Jana Pawła Wielkiego
Modlitwy wzniesiecie i cóż z tego?
W dupie mam! Pieprzyć Ojca Świętego!
Leczcie się, w księgarniach na to leki
Jednak czytać nie lubicie - boli
Intelektualne wy kaleki

Wszystkich was czas już dawno pierdolić!

wtorek, 10 lutego 2015

Epopeja Z Zieleniaka

W Warzywniaku Bitwa

Historia jest to straszliwa
O bitwie, co się nazywa
Bitwą Pierwszą o Warzywa
(Słuchaj, człecze, rzecz prawdziwa!)

A potykał się w niej Jurek
(Cham, co zwykł podpierać murek)
Oraz wściekły klient – Turek
(Niezły z niego też krogulec)

Cała wojna, Państwa Proszę
Poszła o niejaką Zochę
Co handlować zwykła grochem
Popuszczając się tak zmrokiem

Obaj już na cyku trochę
Wyrwać planowali Zochę
(Jurek, choć miał niezłą żonę)
Kluski z mordy chciał kładzione
Turczynowi zrobić słone
Turek krzycząc; „Nie bij, Lachu!”
Tak obesrał się ze strachu
Że już wkrótce trach! do piachu!

A bitnego nam Jureczka
Ojca, no cóż, Zochy dziecka
Ratowała sprint ucieczka
Taka fantazja szlachecka!

Cała bajka nic nie warta
Ze słów pointy, tak odarta
Słowo daję, pamięć zdarta!

Zapomniałem, eh, do Czarta!

Fraszki 05 - Zmiłowania!


Erotyk

Erotyk XXI Wieku
Erotyk napisać, znaczy cóś walnąć takiego;
Bajanie, bzdety, brednie – słowem nic trudnego
Potrzebna baba i dziad jakiś też się przyda
Inną w erotyzmie teraz widzi lud podnietę
Schadzka jakaś, pieprzu szczypta, czasy nie te
Lecz warto dreszczu przydać, może romans się wyda?
Potem sianko, czy kanapka i winko o świcie...
Ona zabujana w nim nagle, a on w kobicie
On jej nie szepcze, nie wzdycha, wierszy już nie pisze
Teraz brak słów, milczenie głupie przerywa ciszę
Teraz w czasach, celebrytów, śmiecia, Harlequin'ów
Ona dziwka tania, on z prostaków, sukinsynów
Zrobią co mogą, bo cóż oni teraz potrafią?
Fantazji tyle, że czasem ich w parku przyłapią...
W windzie, w zbożu - on za to, ona za tamto złapie...
Przerobią pornola, a obowiązkowo gapie!
Cóż to za romans, za emocje, gdy świadków nie ma...
Co do miłości znam słowo piękne, nowe; „ściema”
W taki erotyzm, romans, miłość bawcie się sami
Może za stary już jestem, może świat do bani...

Rzecz o Śmierci 01 - Tani Pochówek


Fraszki 04 - Wolę Szelki!


Fraszki 03 - Wena dla Fraszki


Fraszki 02 - Same Dziwy!


Fraszki 01 - Lustro


Nowelka - Kraciasta cz.6 - Bazar

    Tu chciałbym przyznać się bez bicia, że właśnie utknąłem na Bazarze, jest to szkic, pełen niedociągnięć i błędów. Nie wiem, czy w ogóle wart jest dodawania do "Kraciastej", więc... postanowiłem wlepić i posłuchać opinii. Dziękuję za uwagę. Skromny autorek


Bazar

     Teraz już jestem pewny, że jesteście ciekawi co stało się z garniturem Enena, tak samo jak ja byłem ciekaw, dopóki pewien jegomość nie opowiedział mi dalszej części historii. Jakoś nasze opowiadanie ciągle potyka się o uroczystości żałobne, więc nie powinniście być zdziwieni, że usłyszałem to wszystko od pewnego organisty. Tu, gwoli wyjaśnienia, już na wstępie, dodam, że historia tym razem zaczyna się od nowej drogi życia pewnej pary młodej. Może nie wyraziłem się ściśle, powinienem był rzec, że historia zaczyna się kończyć na nowej drodze życia. By uniknąć większego jeszcze zamieszania opowiem tę historię tak, jak opowiedziano ją mnie, czyli od końca.

     Jeziorny ziewnął szeroko i równie szeroko objął ramionami powietrze wyciągając się. Nie bardzo pamiętał co robił wczoraj, ale sadząc po oddechu i wyglądzie – było ciężko. Coś tam mlasnął, czy też mruknął pod nosem i wpatrywał się chwilę w ścianę. Nagle coś mu się przypomniało, bo wyskoczył z barłogu z głośnym „obożem” na ustach. Długo szukał czegoś dokoła siebie, w pościeli i kieszeniach. Gdy wreszcie znalazł pamiątkowy zegarek syknął z przerażeniem, a było to tak mniej więcej między lewą nogawką, a prawą skarpetą. Gdy był już mniej więcej obuty, przystanął na chwilę, zamyślił się, po czym machnął ręką i wystrzelił z mieszkania wciąż powtarzając coś o „oboże” i „jezusmarii” na zmianę, wtrącając od czasu do czasu słowa, które nawet ja się wstydzę zacytować. Zbiegając po schodach usłyszał w przelocie blaszany łomot wiadra i jęk biednego ciecia, który miał nieszczęście myć schody. Przeprosiny wypluł za siebie, nie wiadomo po co dodając znów przedstawicielkę najstarszego zawodu świata – być może zamiast kropki. Nie wiem. Z trzaskiem szyb wyleciał przez drzwi i potykając się o jakiegoś gówniarza kończył zapinać guziki szerząc zgorszenie wśród wracających z kościoła sąsiadek, które a to przyciskały nerwowo do siebie torebki, a to pukały się w czoło, a to krzyczały coś o „pedałach”, młodzieży czy satanistach – także nie pamiętam dokładnie. Minął kilka zaułków i z miną zwycięzcy wylądował na podłodze ogórka, który ruszał właśnie z przystanku. Teraz otrzepał się demonstracyjnie i spokojnie zawiązywał sznurowadła w najlepsze, gdy poczuł klepnięcie w plecy:
     -Bileciki do kontroli! - najwyraźniej wszystko się sprzysięgło przeciw Francikowi, nawet ptactwo. Zaczął tłumaczyć, że ma dzisiaj ślub, że kac, że noc panieńska (tak powiedział, słowo!), że on zapłaci bardzo chętnie, ale nie dzisiaj, wyciąga coś z kieszeni, zaklina się - obrączki poturlały się po podłodze, Francik na podłogę i za nimi! Co tam kanar! Widać kanar jakiś ludzki, może żal mu się zrobiło młodzieńca idącego na śmierć i zawiesił chustę na skazańcu – odszedł. Jeziorny wyszczerzony odnalazł swe skarby i wyskoczył z autobusu w ostatnim momencie przewracając kilka obładowanych bóg wie czym staruszek. Stanął u bram bazaru...
     Tłum ludzi przewijał się dokoła, reklamy, podniesione głosy, kłótnie i awantury – kapitalizm w pigułce! Zgrzytnęła żeliwna, ciężka brama.
     -Była cegła, ale komuś się przydała, widzisz Pan... - szepnął znajomy z widzenia cinkciarz – Walutę kupię, walutę sprzedam. - dodał pyzaty konus.
     -Wiem, wiem, Panie Władziu, ale ja dziś garniturka potrzebuję! - pan Władzio spojrzał pytająco – żenię się, Panie Władziu Kochany! Żenię się!
     -Idiota! - wyrwało się cinkciarzowi – Moje najszczersze u głębokie wyrazy.., a co do garniturka to Pani Władzia powinna mieć coś dla Pana... Zastanów się, kochaniutki, może nie jest za późno!? - jednak było za późno, Francik już pobiegł w stronę straganu pani Władzi rozpychając się łokciami.
     Przechodząc obok straganów nagle niedoszły pan młody zatrzymał się, stanął jak wryty i zaczął przyglądać się jakiejś starej, bardzo niemodnej zresztą, marynarce w szpetną zielonkawą kratę.
     -Niemożliwe! - mamrotał pod nosem miętosząc rękawy – Niemożliwe! Po ile ta marynareczka, Pani Szanowna? - pyzata, czerwonolica damulka podniosła się z drobnego taborecika i błesnęła oczyma:
     -Pierwsa klasa towar! To garnitur cały jest! - co mówiąc przekupka wysupłała z jakiegoś worka jeszcze spodnie i kamizelkę w tę samą szpetną, brudną kratkę.
     -Dam 50!
     Przekupka widząc zainteresowanie ofiary, nagle zmieniła zdanie... Schowała spodnie, kamizelkę do worka i jęła wyrywać z rąk marynarkę – Jesce by se taki za 50! A co to? Smata jakas? Pierwsa klasa! Nie dla dziada!
     -Dam 73.20! Słowo daję, Pani Kochana, nie mam nic więcej! - mówił szybko wyliczając na dłoni każda znaleziona w kieszeni monetę... - ślub dziś ma, miejże kobieto boga w sercu!
     -Jak ni ma to łba nie zawraca! Bozia tyz jeść musi!
     -To stara rzecz, szmata przecież... Nowy mniej kosztuje!

     -A jak stara smata to nie bieze! A co to, łachję mje robi!? A sam w cym chodzi?? Ślub bez krawata to kubeł i smata! - rzuciła babina starym, miejscowym porzekadłem. Odwróciła się i zaczęła wrzeszczeć, że garnitur, francuski, nowy właściwie, w paryską kratę ma do sprzedania. Młodzieniec rzucił wyliczone wcześniej pieniądze, wyrwał przekupce kraciasty garnitur i w nogi, bo już się zbiegowisko zrobiło i tylko milicji brakowało. Nikt go jednak nie gonił, przekupka splunęła fachowo na banknoty, przeliczyła i usiadła wesoła.


Koniec Części 6

Nowelka - Zakłócać Czy Nie Zakłócać? - część 1

Zakłócać Albo Nie Zakłócać?
Oto Jest Pytanie!


     Madziocha wszedł i zasalutował.
     -Melduje posłusznie, Obywatelu Sierżancie, że starszy obywatel, pod wpływem substancji, stoi i krzyczy, awanturuje się! - przełożony z trzaskiem ostawił termos pod biurko.
      -Co? Co krzyczy?
      -Krzyczy różne takie! Obywatelu Sierżancie!
      -A głośno krzyczy on?
      -Stoi na cokole pomnika i bardzo krzyczy! Znaczy... zakłóca!
      -A.., zakłóca? A co krzyczy on? - zapytał sierżant w pośpiechu wciągając pokaźny brzuch, by dopiąć pas na mundurze. - Tu milicjant wyjął notatnik i głośno wydukał: „Niech żyje Żubrówka!” oraz: „Żytniówka dla każdego!”
     -Eee, co Wy mi tutaj! Weźcie Waldka i zdejmijcie faceta z cokołu.
     -Kiedy on się uparł i daje odpór!
     -Jak to uparł się?
     -No, mówi, że nie zejdzie, a wejść tam nie ma jak....
     -No, jak on tam wszedł?
     -Tego nie wiem, pijany...
     -A, jak pijany to pewnie jakoś wszedł. Wezwijcie pożarną, niech oni się tym zajmą.
     -Tak jest Obywatelu Sierżancie! Ale my próbowali z Waldkiem... Powiedzieli, że polityczna sprawa – to nie ich.
     Gdy kapral Madziocha przybył na miejscu była tam już i straż pożarna i pogotowie i ze trzy radiowozy. Strażacy grali w karty, panowie z pogotowia popijali coś z termosu, milicjanci palili sporta za sportem, a staruszek krzyczał zachrypniętym głosem, że: „Wyborowa dla Ludzi Zdrowa” - czy jakoś tak. Co było robić? Tłumek gapiów się zbierał – tak być nie mogło. Włączył megafon:
     -Proszę się rozejść! Tu nie ma nic do oglądania! - odpowiedział mu śmiech. To nie poprawiało humoru Madziosze.
     -Czego nie zdejmiecie tego elementa z pomnika? - zapytał sierżant.
     -Jak?
     -Macie drabinę? Albo coś w tę mańkę?
     -Mamy.
     -I?
     -I podlewamy kwiaty w Łazienkowskim. Jutro 1-go maja mamy, a ZOMO pompki wysiadły.
Wściekły sierżant podszedł do Poloneza pogotowia i zadał podobne pytanie. Niestety, oni bardzo chętnie, ale pogotowie ratunkowe nie dysponuje drabinami. Jak im doprowadzą delikwenta – ci zrobią swoje.
     Tłum robił się coraz większy. Przyjechały już suki, ktoś rzucił jajkiem, inny ktoś krzyknął coś o „wolności” - zrobiło się niebezpiecznie. Zadzwonił telefon: „Co tam się, kurwa, dzieje?”. Władza pyta - władza odpowiada: „Wszystko pod kontrolą, Towarzyszu Pierwszy Sekretarzu!”.
     Zomowców aż rwali się do roboty, tylko patrzeć awantury, sierżant też nie był zadowolony, trzasnął krótkofalówką, lecz wcześniej wyraził się mniej więcej tak:
     -O, kurwa! O, kurwa! - to jego słowa.
     Zomowcy szybko i sprawnie odseparowali staruszka od gapiów zgrabnym korowodem. Jednak staruszek wciąż tkwił na pomniku i krzyczał swoje, a krzyczał ile mógł, ile sił w płucach.
     -Co tu robić? Co tu robić? - mruczał pod nosem kapral. - Trzeba pod paragraf podciągnąć jakiś...
     -Proszę się rozejść! - zakrzyczał głos przez megafon.
     -A czy ja o to Pana prosiłem? Dawno się ze starą rozszedłem! a Pan?
     -Złaź, bo cię zdejmiemy! Użyjemy przymusu bezpośredniego!
     -Raczej bezpośredniego nie, bo nie macie jak wleźć na cokół, możecie mi naszczekać! - Madziocha milczał, co wykorzystał szybko oprawca i zakrzyknął:
     -Nie odszczekasz się, nie odszczekasz?!
     Tłumek zrobił się pokaźny, humor w tłumku dosyć zabawny. Zaczęto nawet staruszka dopingować, wreszcie skandować i śpiewać „na gór szczycie”. Na to dziadek odśpiewał najgłośniej jak potrafił: „Nie mam żalu do nikogo!”. Sierżant poprosił o pastylki z krzyżykiem, po czym połknął wszystkie. Widząc to, staruszek zaczął się jeszcze głośniej śmiać i zawył:
     -Uuuaa! Vade retro satana! Krzyża się władza ima!? Musi źle jest bardzo z głową! - tłum zawtórował śmiechem. Tego kapral Madziocha znieść nie mógł i schował się do stojącego nieopodal Milicyjnego Stara. To zresztą pogorszyło sytuację. Tym razem cały zebrany tłum zaczął skandować: „Pies w budzie! Pies w budzie! Do budy, małpoludy! Buda! Buda!” i temu podobne. Drugiego telefonu nie było. Zajechała czarna Wołga.


Koniec Części Pierwszej




poniedziałek, 9 lutego 2015

Myśl 61 - Cham Przed Lustrem



Myśl 65 - Medal Dla Chama


Myśli 60 - Nie tupać!


Myśli 59 - Pustka


Myśli 58 - Oszczędzaj Lasy


Myśli 57 - Postaw Jajko Na Głowie


Myśl 64 - Przyzwoitość


Myśl 62 - Szczery Uśmiech


Myśl 63 - Co Będzie Po Śmierci Mojej?


niedziela, 8 lutego 2015

Do Krawczyków i Rynkowskich....

Mordą walnąłem w trotuar...
Lepiej tak, niż znów w pisuar
Zaliczam gębą jak leci
Byle nie widziały dzieci!
Szczam na lewo i na prawo
W dół, w górę, wprost i koślawo
Marnie mi idzie, niemrawo
Sztuki Wam brak? Wiersza pointy?
Nie lej na buty, jak jakie proste męty!

Rada Fredry to, a był na chamów cięty!

Ostatnia Flaszka - Akt III


Akt III
Dramat Od Początku Do Końca

Wszedł. Nie, nie wszedł jak wchodzi prawdziwy chłop. Wszedł cicho i żałośnie.
-O, boże! Proboszcz!
-Nie wzywaj kobieto nadaremno, bo jeszcze przyjdzie... - zabrzmiało to jakoś bezbożnie, ale sklepowa tak było denerwowana, że poprawiając włosy postawiła na stole butelkę denaturatu.
-To nic już bogu milszego dla mnie nie masz, niewiasto?
-Eh! - uśmiechnęła się głupio jakoś.
-Może być! Jak mawiał Święty Bożydar – pijesz to co Bóg Diabłowi wydarł! - Prawie już się Mariola uśmiała, gdy spod lady głowa dzielnicowego wyjrzała.
-Aaaa... Ładne ptaszki! - ćwierknął ksiądz.
-Bóg nic nie widział, to... dla parafii dola – garść banknotów nie leżała długo na blacie, po czym proboszcz zbierając one i Denaturat rzekł:
-Nie wiem jak Bóg, ale ja niczego nie widziałem! Za to w niedzielę musowo widzieć muszę, bo...
-Och, tak, tak, księże dobrodzieju! - jakoś tak unisono się zaśpiewało sklepowej i dzielnicowemu. I kolejny banknot mignął przez ladę. Wyszedł. Proboszcz, rzecz jasna.
Dzielnicowy podrapał się w głowę... - co ja starej powiem?
-Co zwykle!
-A co Ty staremu powiesz?
Już miała Mariolka odpowiedzieć, gdy głośny łomot wybił wszystkich z myśli... - Ki wał?!
Za drzwiami stał, a jakże Heniu Mieszczuch, Pani Majtaskowa i, oczywiście; nawalony Walduś. Heniu walił w drzwi ile mógł (na szczęście sklepowa za proboszczem drzwi dobrze tym razem zamknęła), Walduś darł się, że już po 11-tej, a pani w futrze krzyczała coś o kurwach, ale trudno powiedzieć co.
-Rany boskie! Jęknął dzielnicowy w samych szelkach - Rany boskie – powtórzył.
-Eeeee tam! - naciągnęła spokojnie fartuszek Mariolka – Proboszcz był?
-No, był...
-Dostał?
-No, dostał...
-No to czego mordę drzesz miast szorować bez kibel?!
Tak jest, Drodzy Państwo, czasem słowa czynią cuda! Po Dzielnicowym Majtasku nawet śladu nie było, gdy sklepowa otwierała sklep. Walduś prysnął na zaplecze i tyle go widziano. Heniu obejrzał dokładnie każdy kąt, po czym gwiżdżąc spokojnie się oddalił w nieznanym kierunku, a Majtaskowa poprawiając futro napomknęła coś o dziwkach.
-Ooooo! Gdyby nie dzielnicowa to ja bym jej pokazała! - krzyknęła to gdzieś tam, bo nikogo poza nią i Majtaskową już tu nie było.
Wojna spojrzeń trwała dość długo, końkretnie to do zażądania książki skarg i zażaleń przez Majtaskową. Ta oblizywała długo ołówek, pisała, ścierała, znów pisała i znów pisała...
-Tu sklep jest! Sprzedaje się! - co prawda nikogo dokoła nie było, ale był to jednak dla Majtaskowej znak, by podjąć czynności:
-Już ja wiem co się tu wyrabia, już ja wiem co tu napisać!
I wtedy wszedł Dzielnicowy Majtasek z Heniem Mieszczuchem.
-Kochanie, Ty tutaj?! A ja właśnie po drodze do domu postanowiłem kotleciki...
-Tak, tak! - dorzucił Heniu – całą drogę mnie wypytywał co lepsze; wołowinka czy wieprzowinka!
Sklepowa zdurniała, Walduś schował się głębiej, a Heniu bez pardonu robił swoje:
-Kilogram schabiku dla Pana Dzielnicowego, pół literka dla nas obu i dla mnie śledzik w cebulce! - dzielnicowy zagryzł wargi, ale kiwnął pojednawczo głową. Walduś grzecznie podał co się należy z porannej dostawy. Oczywiście nie obyło się od bolesnego uśmieszku w twarz!
-Śledzik marny, podaj no, Kochaniutki, tego większego! - dodał Heniu, nie opiszę miny Waldusia, bo i po co?
I wtedy stał się dramat... Walduś pośliznął się był na wczorajszym szkle, rąbnął jak długi i stłukł boleśnie obie butelki...
-Hi, hi, hi... - zabrzmiał głos proboszcza zza drzwi...



Koniec Aktu Trzeciego

sobota, 7 lutego 2015

Ostatnia Flaszka - Akt II

Akt II
Przygodna Przygoda Dzielnicowego Majtaska

     Moglibyśmy przypuszczać my, że tu właśnie zaczyna się cały dramat, ale gdzie tam! Oczy Dzielnicowego natychmiast spoczęły na rozbitym szkle i mimochodem wymsknęło się spod sumiastych wąsów tylko tyle:
     -O Jezusie Słodki!- po czym dodał – Przyszedłem po moje. - I mrugnął okiem do sklepowej.
     -Panie Dzielnicowy, to właśnie było dla Pana, ale Henio Mieszczuch...
     -O, przepraszam! Tragedię rozpętał niejaki Walduś! - co mówiąc niemal zabił tamtego wzrokiem.      Walduś zmalał jakoś strasznie, po czym jakoś nienaturalnie pisnął – To Henio wszczynał!- po czym spuścił szybko oczy.
     -Wszczynaliście?!
     -Ja wszczynałem!? To Mariolka na mnie nasłała tego bałwanka, a on wszczynając stłukł!
     -Wszczynaliście, Waldek!?
     -Gdzieżbym tam śmiał, Panie Władzo! Jak Bozi... Jak rany, to Mieszczuch wszczynał i Mariolka prosiła mnie o pomoc, a flaszka sama jakoś tak!
      -Sama, powiadacie!? A gdzie moja obiecana.. khem... jałowcowa?
      -Un, to un wziunł i stuk! - zakrzyknęła sklepowa z całą mocą, pewny jestem, że zatrzęsłyby się szyby, gdyby nie nalepione na nich gazety z napisem „Remament. Zamkniente”. Ledwo Pani Mariolka skończyła swoje oskarżenie, okazało się, że ani po Waldusiu, ani po Heniu nie zostało nawet śladu. No, może poza szkłem i mokrą plamą na podłodze.
     -No, bardzo (...) ładnie! - rzekł Pan Władza, w miejscu kropek były słowa niecenzuralne, których to słów nie wypada wkładać w usta osoby publicznej i ogólnie szanowanej – Zostało się cóś?
     -Jagodzianka na kościach i Brzozowa...
     -A Pani da! Skoro jużem przyszłem...
     -A cóś podto?
     -Kurniszuny...
     -Oj, dopsz...
      Co wydarzyło się potem nie uchodzi opisywać, więc nie opiszę, ważne dla naszego dramatu, było to, że poszły 4 brzozowe i cały denaturat „dla koloru” - jak mawiał dzielnicowy. Sodomia i Gomoria, tyle, że z przewagą tej drugiej. Majtasek przespał noc całą za ladą, gdzieś między żarówkami, a octem. Sklepowa zastanawiała się z kolei co powiedzieć staremu, ale doszła do wniosku, że powiem mu to co zawsze; „ramamemt był i się przeciungł”. Jednego, niestety, nie przewidziała. W oparach brzozowej zapomniała zamknąć na noc drzwi, a rano... No, właśnie.., a rano zaczął się nasz dramat...



Koniec Aktu Drugiego

Ostatnia Flaszka - Akt I

Ostatnia Flaszka
Dramat w Trzech Aktach

*

Akt I
Stalowe Nerwy Henia Mieszczucha

Wszedł. Wszedł jak wchodzi prawdziwy chłop. Wszedł głośno i z przytupem.
-Flaszkję, Pani Ładna!
-Flaszki wyszli,a w ogóle to renament jezd! Poszed! - sklepowa była pięka, no, dość piękna, ale bardzo stanowcza i znała miejsce swoje i miejsce klienta, czego nie można było powiedzieć o Heniu.
-Łżesz, ruda małpo! Dawaj flaszkję, bo nie wylizę z tego przybytku!
-O! Patrzajcie go jaki kozak! Włazi to to jak do siebie i mordę drze! Panie Waldku! Panie Waldku! Klyent cham się natrafia!
Z zaplecza wyszedł chłop na schwał Janosik, bym powiedział, tyle, że bardziej pyskaty taki i mniej ogolony:
-Targamy się po szczękach, klyjent, czy eleganco zawijasz kitem pod siebie? - Heniu nie takie rzeczy słyszał, więc rąbnął w pulpit pięścią, aż Makrela podskoczyła, co ona na wadze była i wrzasnął:
-Ty mnie tu bysiorami pędzlowanymi takimi straszych, ruda cholero? A pod sklepem to z kim piłaś, jak nie ze mnom!? - tu sklepowa lekko spąsowiała (chociaż i tak nie było tego widać na jej lekko fioletowem obliczu) i odrzekła:
-Walduś, daj spokój. Przynieś klyentowi te flaszkje, co w pierwszej pomocy stoi i niech idzie z Bogiem! - Walduś zdziwił się mocno, minę złą zrobił, zagroził pięścią, ale wyszedł. Kryzys został zażegnany.
-Następnym razem to ja tego Waldusia, o, o tak! - i Heniu skrzyżował ramiona, całując przy tem własną pięść.
-Ożeż, Ty, karakanie w mandoline czesany! - i z gracją i lekko Walduś przeskoczył ladę, niestety, potrącił przy tem uczynku oną flaszkę, ta potoczyła się i gruchnęła na ziemię.
-Ożeż, k... mać! - rzucił przerażony Walduś, po czem zapanowała grobowa cisza. W oczach Hienia zabłysły łzy. Sklepową sparaliżował strach...
-To się... to się posprząta... - palnęła z głupia frant.
Wtedy to właśnie do sklepu wszedł dzielnicowy Majtasek:
-A co tu się wyrabia, Obywatele, co??



Koniec Aktu Pierwszego

środa, 4 lutego 2015

Tolerancja Wybiórcza

Tolerancja... wybiórcza...

     Szanowni Państwo, wierzący i niewierzący. Czy ja pluję Wam w twarz? Czy w Izraelu splunąłem w twarz Żydowi? Czy w Arabii Saudyjskiej splunąłem w twarz Muzułmaninowi? Czy w Watykanie, czy w Polsce, splunąłem w twarz Katolikowi na ulicy? Nie! I chciałbym, by nie pluto mi w twarz w moim własnym domu, a robi się to niemal codziennie gardząc moimi przekonaniami, znieważając mnie i obrażając moją inteligencję. Wystarczy wziąć do ręki gazetę, włączyć radio czy telewizor. Czy będąc ateista narzucam swoją wolę innym? NIE! Tymczasem w niedzielę nie mam prawa wyjść do sklepu, bo stolicy dużego „europejskiego”, „cywilizowanego kraju” wszystko jest pozamykane! Muszę płacić utajone i nieutajone podatki na święte krowy, chociaż nikt mnie nawet o to nie zapytał! W moim parlamencie księża i religijna klika zachowuje się jak u siebie w domu i mają czelność wieszać swoje bałwany w miejscu, które winien każdy szanować – ŚWIĄTYNI MOJEGO, NASZEGO PRAWA! Niemal w każdym sądzie, niemal na każdym posterunku policji i, o zgrozo!, w szpitalach wiszą symbole religijne miast symboli godnych tych miejsc, miejsc poświęconych prawu i zdrowiu – POSZANOWANIA MOJEJ GODNOŚCI! Co więcej, żądają więcej i więcej.
     Mało tego. Byle kto ma prawo zażądać, by jego prymitywne obrządki, był przeze mnie respektowane! Obrządki, które ze sobą przywiózł do MOJEGO DOMU! Ma prawo podrzynać gardła zwierzętom w MOJEJ OJCZYŹNIE, W MOIM DOMU! Co będzie następne!? Prawo podrzynania gardeł „niewiernym”, bo tak nakazuje Allah!? Uznajmy zatem wszystkie religie równymi sobie i uznajmy prawo do składania ofiar z ludzi, choćby wyznawcom religii Azteków. Dlaczego nie?
     Czy długo będziemy na to wszystko patrzeć w milczeniu??


Bartosz Radziszewski

poniedziałek, 2 lutego 2015

Piosenka Bezsenna - Debilaida

Piosenka bezsenna. Miałem śpiewać, ale karta dźwiękowa mi się najwyraźniej spaliła (może to i lepiej), więc polecam wyobraźni. Pamiętacie melodię z Rodziny Adamsów?

Debilaida...
(refren na dwa głosy)

La lala la...
La lala la...

Znów cicha noc nie daje spać,
Odbiera sen, żeż kurwa mać...
Debilaida Debilaida
Debilaida Debilaida

Demony złe znów budzą się!
Kolejny brzęk, butelki dźwięk...
Debilaida Debilaida
Debilaida Debilaida

Ranek to już? Niech trafi szlag!
Przecież był czas, był kurwa mać!
Debilaida Debilaida
Debilaida Debilaida

Kolejny dzień wstaje aż strach!
Zaginął sens, żeż kurwa mać...
Debilaida Debilaida
Debilaida Debilaida

A było nam już pięknie tak
I był już maj, śpiewał nam ptak...
Debilaida Debilaida
Debilaida Debilaida

Pieśń miała sens, przecież to wiem!,
Zgubiłem go – cóż mam Wam rzec?!
Debilaida Debilaida
Debilaida Debilaida

Debilaida Debilaida
Debilaida Debilaida

La lala la....
La lala la...!