Tu chciałbym przyznać się bez bicia, że właśnie utknąłem na Bazarze, jest to szkic, pełen niedociągnięć i błędów. Nie wiem, czy w ogóle wart jest dodawania do "Kraciastej", więc... postanowiłem wlepić i posłuchać opinii. Dziękuję za uwagę. Skromny autorek
Bazar
Teraz już jestem pewny, że
jesteście ciekawi co stało się z garniturem Enena, tak samo jak ja
byłem ciekaw, dopóki pewien jegomość nie opowiedział mi
dalszej części historii. Jakoś nasze opowiadanie ciągle potyka
się o uroczystości żałobne, więc nie powinniście być
zdziwieni, że usłyszałem to wszystko od pewnego organisty. Tu,
gwoli wyjaśnienia, już na wstępie, dodam, że
historia tym razem zaczyna się od nowej drogi życia pewnej pary
młodej. Może nie wyraziłem się ściśle, powinienem był rzec, że
historia zaczyna się kończyć na nowej drodze życia. By uniknąć większego jeszcze zamieszania opowiem tę historię tak, jak
opowiedziano ją mnie, czyli od końca.
Jeziorny ziewnął szeroko
i równie szeroko objął ramionami powietrze wyciągając się.
Nie bardzo pamiętał co robił wczoraj, ale sadząc po oddechu i
wyglądzie – było ciężko. Coś tam mlasnął, czy też mruknął
pod nosem i wpatrywał się chwilę w ścianę. Nagle coś mu się
przypomniało, bo wyskoczył z barłogu z głośnym „obożem” na
ustach. Długo szukał czegoś dokoła siebie, w pościeli i
kieszeniach. Gdy wreszcie znalazł pamiątkowy zegarek syknął z
przerażeniem, a było to tak mniej więcej między lewą nogawką, a
prawą skarpetą. Gdy był już mniej więcej obuty, przystanął na
chwilę, zamyślił się, po czym machnął ręką i wystrzelił z
mieszkania wciąż powtarzając coś o „oboże” i „jezusmarii”
na zmianę, wtrącając od czasu do czasu słowa, które nawet
ja się wstydzę zacytować. Zbiegając po schodach usłyszał w
przelocie blaszany łomot wiadra i jęk biednego ciecia, który
miał nieszczęście myć schody. Przeprosiny wypluł za siebie, nie
wiadomo po co dodając znów przedstawicielkę najstarszego
zawodu świata – być może zamiast kropki. Nie wiem. Z trzaskiem
szyb wyleciał przez drzwi i potykając się o jakiegoś gówniarza
kończył zapinać guziki szerząc zgorszenie wśród
wracających z kościoła sąsiadek, które a to przyciskały
nerwowo do siebie torebki, a to pukały się w czoło, a to krzyczały
coś o „pedałach”, młodzieży czy satanistach – także nie
pamiętam dokładnie. Minął kilka zaułków i z miną
zwycięzcy wylądował na podłodze ogórka, który
ruszał właśnie z przystanku. Teraz otrzepał się demonstracyjnie
i spokojnie zawiązywał sznurowadła w najlepsze, gdy poczuł
klepnięcie w plecy:
-Bileciki do kontroli! -
najwyraźniej wszystko się sprzysięgło przeciw Francikowi, nawet
ptactwo. Zaczął tłumaczyć, że ma dzisiaj ślub, że kac, że noc
panieńska (tak powiedział, słowo!), że on zapłaci bardzo
chętnie, ale nie dzisiaj, wyciąga coś z kieszeni, zaklina się -
obrączki poturlały się po podłodze, Francik na podłogę i za
nimi! Co tam kanar! Widać kanar jakiś ludzki, może żal mu się
zrobiło młodzieńca idącego na śmierć i zawiesił chustę na
skazańcu – odszedł. Jeziorny wyszczerzony odnalazł swe skarby i
wyskoczył z autobusu w ostatnim momencie przewracając kilka
obładowanych bóg wie czym staruszek. Stanął u bram
bazaru...
Tłum ludzi przewijał się dokoła, reklamy, podniesione głosy, kłótnie i awantury – kapitalizm w pigułce! Zgrzytnęła żeliwna, ciężka brama.
Tłum ludzi przewijał się dokoła, reklamy, podniesione głosy, kłótnie i awantury – kapitalizm w pigułce! Zgrzytnęła żeliwna, ciężka brama.
-Była cegła, ale komuś
się przydała, widzisz Pan... - szepnął znajomy z widzenia
cinkciarz – Walutę kupię, walutę sprzedam. - dodał pyzaty
konus.
-Wiem, wiem, Panie Władziu, ale ja dziś garniturka potrzebuję! - pan Władzio spojrzał pytająco – żenię się, Panie Władziu Kochany! Żenię się!
-Wiem, wiem, Panie Władziu, ale ja dziś garniturka potrzebuję! - pan Władzio spojrzał pytająco – żenię się, Panie Władziu Kochany! Żenię się!
-Idiota! - wyrwało się
cinkciarzowi – Moje najszczersze u głębokie wyrazy.., a co do
garniturka to Pani Władzia powinna mieć coś dla Pana... Zastanów
się, kochaniutki, może nie jest za późno!? - jednak było
za późno, Francik już pobiegł w stronę straganu pani
Władzi rozpychając się łokciami.
Przechodząc obok straganów
nagle niedoszły pan młody zatrzymał się, stanął jak wryty i
zaczął przyglądać się jakiejś starej, bardzo niemodnej zresztą,
marynarce w szpetną zielonkawą kratę.
-Niemożliwe! - mamrotał
pod nosem miętosząc rękawy – Niemożliwe! Po ile ta
marynareczka, Pani Szanowna? - pyzata, czerwonolica damulka podniosła
się z drobnego taborecika i błesnęła oczyma:
-Pierwsa klasa towar! To
garnitur cały jest! - co mówiąc przekupka wysupłała z
jakiegoś worka jeszcze spodnie i kamizelkę w tę samą szpetną,
brudną kratkę.
-Dam 50!
Przekupka widząc
zainteresowanie ofiary, nagle zmieniła zdanie... Schowała spodnie,
kamizelkę do worka i jęła wyrywać z rąk marynarkę – Jesce by
se taki za 50! A co to? Smata jakas? Pierwsa klasa! Nie dla dziada!
-Dam 73.20! Słowo daję,
Pani Kochana, nie mam nic więcej! - mówił szybko wyliczając
na dłoni każda znaleziona w kieszeni monetę... - ślub dziś ma,
miejże kobieto boga w sercu!
-Jak ni ma to łba nie
zawraca! Bozia tyz jeść musi!
-To stara rzecz, szmata
przecież... Nowy mniej kosztuje!
-A jak stara smata to nie
bieze! A co to, łachję mje robi!? A sam w cym chodzi?? Ślub bez
krawata to kubeł i smata! - rzuciła babina starym, miejscowym
porzekadłem. Odwróciła się i zaczęła wrzeszczeć, że
garnitur, francuski, nowy właściwie, w paryską kratę ma do
sprzedania. Młodzieniec rzucił wyliczone wcześniej pieniądze,
wyrwał przekupce kraciasty garnitur i w nogi, bo już się
zbiegowisko zrobiło i tylko milicji brakowało. Nikt go jednak nie
gonił, przekupka splunęła fachowo na banknoty, przeliczyła i
usiadła wesoła.
Koniec Części 6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz