wtorek, 10 lutego 2015

Nowelka - Kraciasta cz.6 - Bazar

    Tu chciałbym przyznać się bez bicia, że właśnie utknąłem na Bazarze, jest to szkic, pełen niedociągnięć i błędów. Nie wiem, czy w ogóle wart jest dodawania do "Kraciastej", więc... postanowiłem wlepić i posłuchać opinii. Dziękuję za uwagę. Skromny autorek


Bazar

     Teraz już jestem pewny, że jesteście ciekawi co stało się z garniturem Enena, tak samo jak ja byłem ciekaw, dopóki pewien jegomość nie opowiedział mi dalszej części historii. Jakoś nasze opowiadanie ciągle potyka się o uroczystości żałobne, więc nie powinniście być zdziwieni, że usłyszałem to wszystko od pewnego organisty. Tu, gwoli wyjaśnienia, już na wstępie, dodam, że historia tym razem zaczyna się od nowej drogi życia pewnej pary młodej. Może nie wyraziłem się ściśle, powinienem był rzec, że historia zaczyna się kończyć na nowej drodze życia. By uniknąć większego jeszcze zamieszania opowiem tę historię tak, jak opowiedziano ją mnie, czyli od końca.

     Jeziorny ziewnął szeroko i równie szeroko objął ramionami powietrze wyciągając się. Nie bardzo pamiętał co robił wczoraj, ale sadząc po oddechu i wyglądzie – było ciężko. Coś tam mlasnął, czy też mruknął pod nosem i wpatrywał się chwilę w ścianę. Nagle coś mu się przypomniało, bo wyskoczył z barłogu z głośnym „obożem” na ustach. Długo szukał czegoś dokoła siebie, w pościeli i kieszeniach. Gdy wreszcie znalazł pamiątkowy zegarek syknął z przerażeniem, a było to tak mniej więcej między lewą nogawką, a prawą skarpetą. Gdy był już mniej więcej obuty, przystanął na chwilę, zamyślił się, po czym machnął ręką i wystrzelił z mieszkania wciąż powtarzając coś o „oboże” i „jezusmarii” na zmianę, wtrącając od czasu do czasu słowa, które nawet ja się wstydzę zacytować. Zbiegając po schodach usłyszał w przelocie blaszany łomot wiadra i jęk biednego ciecia, który miał nieszczęście myć schody. Przeprosiny wypluł za siebie, nie wiadomo po co dodając znów przedstawicielkę najstarszego zawodu świata – być może zamiast kropki. Nie wiem. Z trzaskiem szyb wyleciał przez drzwi i potykając się o jakiegoś gówniarza kończył zapinać guziki szerząc zgorszenie wśród wracających z kościoła sąsiadek, które a to przyciskały nerwowo do siebie torebki, a to pukały się w czoło, a to krzyczały coś o „pedałach”, młodzieży czy satanistach – także nie pamiętam dokładnie. Minął kilka zaułków i z miną zwycięzcy wylądował na podłodze ogórka, który ruszał właśnie z przystanku. Teraz otrzepał się demonstracyjnie i spokojnie zawiązywał sznurowadła w najlepsze, gdy poczuł klepnięcie w plecy:
     -Bileciki do kontroli! - najwyraźniej wszystko się sprzysięgło przeciw Francikowi, nawet ptactwo. Zaczął tłumaczyć, że ma dzisiaj ślub, że kac, że noc panieńska (tak powiedział, słowo!), że on zapłaci bardzo chętnie, ale nie dzisiaj, wyciąga coś z kieszeni, zaklina się - obrączki poturlały się po podłodze, Francik na podłogę i za nimi! Co tam kanar! Widać kanar jakiś ludzki, może żal mu się zrobiło młodzieńca idącego na śmierć i zawiesił chustę na skazańcu – odszedł. Jeziorny wyszczerzony odnalazł swe skarby i wyskoczył z autobusu w ostatnim momencie przewracając kilka obładowanych bóg wie czym staruszek. Stanął u bram bazaru...
     Tłum ludzi przewijał się dokoła, reklamy, podniesione głosy, kłótnie i awantury – kapitalizm w pigułce! Zgrzytnęła żeliwna, ciężka brama.
     -Była cegła, ale komuś się przydała, widzisz Pan... - szepnął znajomy z widzenia cinkciarz – Walutę kupię, walutę sprzedam. - dodał pyzaty konus.
     -Wiem, wiem, Panie Władziu, ale ja dziś garniturka potrzebuję! - pan Władzio spojrzał pytająco – żenię się, Panie Władziu Kochany! Żenię się!
     -Idiota! - wyrwało się cinkciarzowi – Moje najszczersze u głębokie wyrazy.., a co do garniturka to Pani Władzia powinna mieć coś dla Pana... Zastanów się, kochaniutki, może nie jest za późno!? - jednak było za późno, Francik już pobiegł w stronę straganu pani Władzi rozpychając się łokciami.
     Przechodząc obok straganów nagle niedoszły pan młody zatrzymał się, stanął jak wryty i zaczął przyglądać się jakiejś starej, bardzo niemodnej zresztą, marynarce w szpetną zielonkawą kratę.
     -Niemożliwe! - mamrotał pod nosem miętosząc rękawy – Niemożliwe! Po ile ta marynareczka, Pani Szanowna? - pyzata, czerwonolica damulka podniosła się z drobnego taborecika i błesnęła oczyma:
     -Pierwsa klasa towar! To garnitur cały jest! - co mówiąc przekupka wysupłała z jakiegoś worka jeszcze spodnie i kamizelkę w tę samą szpetną, brudną kratkę.
     -Dam 50!
     Przekupka widząc zainteresowanie ofiary, nagle zmieniła zdanie... Schowała spodnie, kamizelkę do worka i jęła wyrywać z rąk marynarkę – Jesce by se taki za 50! A co to? Smata jakas? Pierwsa klasa! Nie dla dziada!
     -Dam 73.20! Słowo daję, Pani Kochana, nie mam nic więcej! - mówił szybko wyliczając na dłoni każda znaleziona w kieszeni monetę... - ślub dziś ma, miejże kobieto boga w sercu!
     -Jak ni ma to łba nie zawraca! Bozia tyz jeść musi!
     -To stara rzecz, szmata przecież... Nowy mniej kosztuje!

     -A jak stara smata to nie bieze! A co to, łachję mje robi!? A sam w cym chodzi?? Ślub bez krawata to kubeł i smata! - rzuciła babina starym, miejscowym porzekadłem. Odwróciła się i zaczęła wrzeszczeć, że garnitur, francuski, nowy właściwie, w paryską kratę ma do sprzedania. Młodzieniec rzucił wyliczone wcześniej pieniądze, wyrwał przekupce kraciasty garnitur i w nogi, bo już się zbiegowisko zrobiło i tylko milicji brakowało. Nikt go jednak nie gonił, przekupka splunęła fachowo na banknoty, przeliczyła i usiadła wesoła.


Koniec Części 6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz