niedziela, 28 grudnia 2014

Wygrzebane z szuflady - Róża

Grzebiąc w papierach znalazłem swoją wierszowankę sprzed 23-24 lat:

Róża

Rośniesz wśród dzikich zieleni
Piękniejesz skrytem kwieciem
Nieświadoma mrocznych cieni
Samotna na bożym świecie

Snujesz piosenkę syrenią
Kogoś szukając wśród innych
Słowa Twe pięknem się mienią
Pełne słodyczy niewinnych

Cudnym Twym śpiewem ujęty
Drogę do Ciebie odkrywam
Spoglądam na Cię przejęty
A zamiast róży - pokrzywa

Listy 30 - Bóg Wam wynagrodzi


czwartek, 25 grudnia 2014

Myśli 52 - Kobieta


Nowelka - Cała Polska Świętuje

Cała Polska świętuje z nami

     Święta były, troszkę świętowaliśmy zatem, a rano odkryłem, że Miętus wywinął kitę tuż pod samą choiną. Leży sztywny, nawet kieliszek pełny – do niego nie podobne. Musi umarł. Tętno sprawdziłem – brak. Wzrok mętny – to u niego akurat normalne, ale tym razem oczu nie zamknął, widać zapomniał i o tym. Oddechu brak, to od razu było można wyczuć, bo alkoholem słabo czuć było. Kojfnął i leży.
     Cóż było robić? Dzwonię pod telefon alarmowy – cisza, długa cisza. Wreszcie odzywa się głos męski, dość chrapliwie i niezupełnie obecny:
     -Sucham serdeczne... Hip... Najlepszego z okazji świąt życzy.. hip.. ten...
     -Kolega odwalił kitę, przyjedźcie zabierzecie czy coś...
     -A Pan.. hip... niewierzący?
     -Słucham?
     -Przesz święto.. hip.. jest.. Tak?
     -No, święto....
     -No y masz...Pan zadzwoni po świę.. hip.. tach...
     -Ale on nie żyje, umarł, rozumiesz Pan? Trup mi leży...
     -Pan go odsunie ciutkję, jemu na pewno to nie będziesz.. hip.. przeszkadzało... Wesoły Świąd! - i odłożył słuchawkę. Co było robić? Wziąłem nieboszczyka na ramiona i taszczę na policję. Pocałowałem klamkę. Na drzwiach wisi kartka: „Z Okazji Świąt Bożego Narodzenia Policja Rzyczy (przekreślone) Życzy (innym długopisem) Wesołych Świąt”. Wszędzie ciemno, nawet radiowozu. Więc dzwonię znowu, tym razem od razu pod wskazany numer alarmowy:
     -Policja. Sucham.
     -Stoję pod komendą na Wilczej, ale zamknięta, stoję z trupem...
     -On też stoi??
     -No, nie, teraz leży podparty. Zadzwonić musiałem...
     -A on skąd się tam wziął?
     -Przyniosłem go, bo widzi Pan....
    -To niech go Pan przyniesie po świętach. - odłożył. No i cóż robić. Wziąłem kolegę na ramiona i niosę na pogotowie. Tam przecież ktoś być musi. I był – strażnik, z karabinem. Wszystko zamknięte:
     -Dzień dobry...
     -A dzień dobry, dzień dobry (nic a nic, trup go nie zdziwił).
     -Pogotowie też nieczynne?
     -Święto przecież.
     -Widzi Pan, trupa przyniosłem. Nie wiem co z nim zrobić... Może chociaż do środka go wnieść?
     -Zamknięte. Kluczy nie mam. Poza tym, nie mogę odchodzić. Pilnuję.
     -Czego Pan pilnuje, skoro wszystko zamknięte i zakratowane?
   -Tabliczki kradną, łobuzy. Stoję i pilnuję. Pan widzi.” - wskazał palcem fachową tabliczkę z napisem: „Zakaz Fotografowania”.
     -To co ja mam zrobić?
     -A bo ja wiem..? Połóż go Pan gdzieś w śniegu. Przecież nie zmarznie. Ja bym Panu pomógł, ale widzi Pan, nie mogę.
     Więc znów biorę nieboraka na plecy i idę. Niedaleko kościół, tam na pewno ktoś być musi. Oni są od tego przecież, prawda? Dotaszczyłem chłopinę pod kościół. Zamknięte. Wszystkie drzwi obszedłem – zamknięte. Samochody stoją, w oknach światła, śmiechy słychać, a zamknięte. No to walę pięścią w drzwi wszystkie, po kolei, bo wściekły już byłem. Wreszcie jakaś zakonnica wyjrzała przez okno:
     -Czego się kur... Czego się Pan tak drze i łomot robi w dzień święty!?
     -Bardzo przepraszam, ale kolega mi zmarł, policja świętuje, pogotowie zamknięte, pomyślałem....
     -A pomyślał Pan sobie, że święto jest? A jest powiedziane: „dzień święty święcić”?!
     -No jest...
     -No jest! Wesołych świąt! - i trzasnęła oknem.
     -TO CO JA MAM ZROBIĆ!? - wydarłem się ile sił w płucach.
     -Idź Pan stąd bo psami poszczuję! - usłyszałem przez szybkę.
   Co było robić? Straż pożarna daleko, taksówki też nie jeżdżą, sił już nie miałem. Zerwałem kwiatek z jakiegoś klomba, położyłem nieboszczykowi na piersiach – na szczęśćie. Ułożyłem ładnie przy bronie do przykościelnego cmentarza.
     -Tu Cię znajdą po świętach, ja już nie mam pomysłu. Wesołych Świąt!
Zmówiłem paciorek i poszedłem.


Amen

sobota, 20 grudnia 2014

Myśli 54 - Gdybym słuchał każdej rady...


Myśli 50 - Śmiech przez łzy


Antologia 06 - Nigdy nie jestem zły...


De Re Militari 03 - Religijny Fanatyzm

 




Nowelka - Kraciasta cz.4 i cz.5 - Szaleniec i Lopata

Pees: Szaleńca powtarzam, ważne jest jego zakończenie, by reszta sens trzymała. (przepraszam, ale formatowanie nie zadziałało) Auto R.

Szaleniec

     Wesół, przepełniony radością powiewem wolności brodaty osobnik wędrował dziarsko ulicami wzbudzając to podziw, to znów piski i krzyki, ale najczęściej uśmiech jednak. Nie przejmował się jednak niczym i maszerował z podniesionym czołem, nucąc coś pod nosem. Słońce pyzate pieściło jego nagie ciało, wskazywało mu drogę, ptaki głupkowato radośnie mu śpiewały, drzewa dzielnie znosiły psi brak szacunku; a on był wolny, szczęśliwy, goluteńki i piękny. Szedł z pieśnią na ustach. Szedł dziarsko. Szczerzył się do przechodniów, kłaniał się Nowotce i puszczał oczka do Syrenki. Taki on był właśnie, taki był nasz szaleniec – nosiciel zaraźliwego spokoju i kaprys boskiego optymizmu.
     -Obywatelu! - zachrypły, władczy głos zagrzmiał donośnie, płosząc gołębie – Pozwólcie no tutaj! - gumowa pałka u boku nie pozostawiała wątpliwości – władza dostrzegła naszego optymistę!
     -Zakłócacie obywatelu... Szerzycie zgorszenie... Dowodzik!
     -A nie mam! - staruszek radośnie okręcił się kilka razy w obliczu prawa.
  -Proszę do radiowo... - jednak milicjant nie zdążył zakończyć swego długo układanego przemówienia – golec dał nogę! Śmiejąc w głos pędził chodnikiem, dyndając niewymownymi częściami ciała, i pokrzykując radośnie.
     Nie będę opowiadał tego co wydarzyło się potem wydarzyło, choć wydarzyło się naprawdę wiele: pogoń, rozbity radiowóz, zgorszone zakonnice, zdemolowany stragan z kwiatami i wywrócony wózek z bziukaną. Wspomnę tylko, że dziarski staruszek umykając przed pogonią wpadł do kościoła i tam - przed ołtarzem, w samym środku kazania – padł bez ducha. Serce widać nie podzielało werwy naszego szaleńca.
     Nie miał dokumentów, nikt go nie szukał, nikt o niego nie pytał. Na palcu nieboszczyka przyczepiono metkę z sakramentalnym: „N. N.” i staruszek wylądował golusieńki w lodówce. Głupio było tak gołego staruszka chować, a i zimno w lodówce bez odzienia, więc ktoś z magazynu przyniósł złożone w kosteczkę, zapakowane w szary papier ubranie.
     Znany nam już patolog wszedł, rozłożył narzędzia, podniósł białe prześcieradło i zbladł. Leżał przed nim uśmiechnięty nieboszczyk w znanej nam już dobrze, zielonkawej kracie.

Łopata

     Tak więc, tym razem nieodwołalnie, nasz garnitur spoczął w mogile w zimnych objęciach nowego właściciela. Jednak cóż by tu było do opowiadania, gdyby cała historia miała się zakończyć już teraz, ot tak? Jednym z tutejszych grabarzy był niejaki Edek Jaśtarnia. Całkiem sympatyczny człowieczyna, życzliwy i dobroduszny, lubiany nawet (jak na grabarza), głównie dlatego, że miał skłonności do... towarzystwa. W tym zawodzie akurat nie jest to niczym wstydliwym, przeciwnie, jest to ważna tradycja kultywowana z dziada pradziada. Poza tym, muszę szczerze przyznać, że Eduś (tak nazywali go znajomi), wolał pić ze zmarłymi niż rozmawiać z żywymi. Czuł się na cmentarzu jak w domu, wszystkich tam znał, cenił spokój i ciszę, i co równie ważne, miał zawsze z kim wypić. Awanturował się rzadko, a jeśli już w czasie jakiejś libacji dochodziło do ekscesów to można było być pewnym, że na pewno Eduś nie wszczął niczego pierwszy! Edusia jednak gnębiły czasem problemy finansowe (chociaż co jak co, ale tamtejsi grabarze na pensje narzekać nie mogli). Tu muszę opowiedzieć o pewnej tajemnicy grabarskiej. Właściwie nie była to tajemnica, bo wiedzieli o tym wszyscy, ale nie mówiło się o tym głośno. Zdarzało się dość często, że przychodzili na cmentarz młodzi, grzeczni ludzie nie do zmarłych, a do Edusia właśnie. Niekiedy przychodziło ich całkiem sporo, a wychodzili zwykle nad ranem, może nie zawsze trzeźwi, ale za to zawsze obładowani jakimiś workami po ziemniakach. Nikt Edusia za rękę nie złapał, a i ten, nawet „pod wpływem” mawiał, że jest człowiekiem nauki, poniekąd (zawsze dodawał gdzie mógł słowa; „poniekąd”, „bynajmniej” i „generalnie”), i dla nauki może zrobić wiele, ale hienami cmentarnymi gardzi! Zresztą kilka razy na milicję przyprowadzał spętanych osobiście rabusiów (oj, miał Jastarnia rękę mocarną, miał!), którzy wypychali sobie kieszenie biżuterią, zniczami czy wieńcami wszelkiego rodzaju i koloru. Jednak znów opowiadam wszystko, tylko nie to o czym mówić miałem.
    Tak więc zbliżał się już Październik? Jesień w każdym razie była, z tych mokrych i dżdżystych, jeszcze zimnych wtedy. Nieboszczka N.N. już pochowano, nikt tam do niego nawet nie zaglądał. Żal się zrobiło Edusiowi nieboszczka N.N., jednak z pustymi rękoma jakoś niezręcznie, a z kolei nie było z czym i po to coś. Myślał, głowił się, smucił, żałość sercem targała, a tu nagle pukanie ciszę przerywa. Ten już wszystko w życiu widział, więc otwiera drzwi szeroko, a tu dwie uśmiechnięte, studenckie twarze się szczerzą:
     -Eduś! Ratuj! Eduś! - w dłoniach młodzieży ukazały się dwie zgrabne kibicie.
     -A, szacunek dla dobrodzieja dawcy, poniekąd?!
    -Jest, jest! Musowo jest, Panie Eduś! Z całym szacunkiem! - czwarta krągła kibic przekonała nie tylko Edusia, ale i jego wisielczy humor nawet. Jak mawiał nasz grabarz; „Sprawy nauki nie lubią pośpiechu, wymagają skupienia i odpowiedniej pory, bynajmniej!”. Gdy już dyskusje wkroczyły głęboko w głąb medycyny, a trzeba przyznać, że Eduś naprawdę poważnie traktował medycynę i zawsze powtarzał, że; „gdybym nie był gupi to ja bym tu.. ten... generalnie”, więc kiedy już rozmowa weszła na konkretny tor, Jaśtarnia zrobił smutna minę, spojrzał po zamglonych oczach młodzieży studiującej i rzekł posępnie: „Trzeba będzie dzisiaj, zaraz.., trzeba będzie ukręcić głowę Hydrze”. Uśmiechnął się przy tym, a studenci zbledli... Dalsza część rozmowy nie należy już do naszej historii, więc ja pominę i od razu opiszę co stało się potem.

     Studentom szło bardzo słabo, ale Jaśtarnia kopał żwawo i podśpiewywał coś o spotkaniu w grobie, jakiejś zakazanej miłości czy coś takiego. Gdy łopata uderzyła głucho w pudło studenci zamarli. Eduś fachowo oczyścił wieko, wyciągnął prostą trumnę z dołu i zaklasnął w dłonie, patrząc bacznie na miny studentów. Gdy uchylił wieko usłyszał jak jednemu ze studentów już odechciało się nauki, gdy zaświecił lampą usłyszał łoskot zemdlonego ciała (potem student tłumaczył się, że nadużył alkoholu). Robiąc poważną minę podał trzeciemu studentowi kozik, lecz nie zdążył powiedzieć ułożonej wcześniej anegdoty, ten też zaległ gdzieś w ciemności. Żal się znów zrobiło nieboszczyka N.N., więc poplamiony garniturek w kratę zdjął był Jastarnia z denata i ułożył na ławeczce, by oddać czysty na pożegnanie. Gdy było po wszystkim i darczyńca oddał dla dobra nauki to czego i tak już nie potrzebował, zerwała się straszliwa wichura. Lodowaty deszcz zacinał w twarze, wiatr przewiewał na wskroś, gałęzie i grad spadały z nieba, a na domiar złego latarenka zamarła na dobre. Nie było wyjścia, trzeba było przeczekać zemstę zza grobu. Drżąc z zimna, po omacku, cały pochód czarnych cieni dotarł do jedynego w okolicy światełka, jakim była lampka odbita w pustych butelkach pozostawionych w oknie stróżówki Edusiowej. Mimo szczerych chęci nie poprawiał się nikomu humor, a gdy Eduś znów otworzył oczy, okazało się, że już świta... Natychmiast wytrzeźwiał, łopatę uchwycił w dłoń i brodząc w kałużach pobiegł ile sił raz jeszcze pochować nieboszczyka N.N. I tu łzy zalały oczy Edusia. W taniej trumnie leżało nagie, bezgłowe ciało N.N. Nigdzie nie było śladu po garniturze złożonym z czcią na oparciu ławeczki. Zapłakał Jaśtarnia:
     -Biedny Enenie... Najpierw straciłeś zmysły, potem życie straciłeś, głowę straciłeś, a teraz jeszcze i portki... - Ściągnął był z siebie Eduś co miał na sobie, ocierając łzy ubrał biedaka. Papierosy wsadził do kieszeni, do drugiej swoją pełną jeszcze piersiówkę, i nie zapomniał o zapałkach.
     - Oddałbym Ci i czapkę, ale na cóż Ci ona teraz? - i tak płacząc w samej tylko czapce, zakopywał Eduś swego najlepszego, bezimiennego przyjaciela.

piątek, 19 grudnia 2014

Nowelka - Kraciasta cz.3 - Entliczek Pentliczek Blaszany Stoliczek

Entliczek Pentliczek Blaszany Stoliczek

      Patolog fachowo ostrząc swe narzędzia (a robił to fachowo, jego ojciec był najlepszym rzeźnikiem w miasteczku), spoglądał z ukosa na swą ofiarę spoczywającą spokojnie na blaszanym stole po środku sali. Zerkając tak, znalazł, garnitur denata całkiem do rzeczy. Rozebrał nieboraka, ubrania poskładał i do pracy się wziął ochoczo. Ciął, piłował, fachowo dzielił w plasterki wybebeszał i zszywał.

    Późno, po pracy, jednak znów wzrok jego spoczął na złożonym w kosteczkę garniturze. Szkoda przecież tak ładnie skrojonego garnituru, wszak niestary najwyraźniej i całkiem gustowny, wyrzucą go na pewno, a nieboszczykowi i tak wszystko jedno w czym spocznie na wieki... Raz jeszcze jął się przyglądać, przykładać do siebie to spodnie, to marynarkę... Podszedł do wielkiego lustra i oglądał się to z tej, to z tamtej strony. Na oko rozmiar się zgadzał, więc nie myśląc wiele, włożył garnitur na siebie i wdzięczył się do lustra. „Co ja będę na komunię chrześniaka nowy garnitur kupował, skoro ten całkiem niezły, a co najważniejsze, zupełnie za darmo przecież”. I w tym momencie telefon rozdarł plany przyszłego ojca chrzestnego. Ów telefon, kobiecym, stanowczym i wściekłym głosem, oznajmił która to godzina (może zegarynka?), dorzucił, że zapijaczonego znów do sali wytrzeźwień zawiozą (milicja?), że pensję po drodze ukradną (złodzieje?!), a wreszcie, że obiadu nie będzie, a do spania ma już rozłożona kanapę (a jednak nie była to zegarynka). Słuchawka zakasłała, czy coś takiego, i umilkła nie pozwalając dojść do głosu nawet adwokatowi – wyrok zapadł. Nieszczęśnik spojrzał na zegarek, „Rany boskie! Środek nocy! Nocny mi ucieknie!”. W biegu zdążył złapać tylko teczkę, płaszcz przez głowę wciągał w biegu. Rzucił się korytarzami szpitalnymi ile sił w nogach, gdy nagle...
      - Jezusmaryjajedyna! - zakrzyknął słowem jakiś piskliwy głos – Un to! - potem było słychać łomot, zgiełk wrzaski i zamęt nieludzki. Gdy patolog zdołał wreszcie przecisnąć głowę przez zapięty wciąż płaszcz zauważył zemdloną staruszkę u swych stóp, potem kraciasty garnitur jej małżonka nieboszczyka na swoich nogach i struchlał. - Jezusmaria! - powtórzył, a gdy usłyszał czyjś głos dudniący echem korytarza – Ona nie żyje! - urwał mu się film. I w sumie dobrze, bo najwyraźniej nie był to film dla ludzi o słabych sercach.
      Następnego dnia rano, zgadywał nasz nieszczęśnik, że to było rano, bo właśnie się obudził, a zgadywać musiał, bo jedyne światło jakie widział to to, które ledwo ćmiło z wiszącej pod sufitem, na samym drucie żarówki. - Jestem w więzieniu! - pomyślał. Jednak wtedy zauważył znajome blaszane stoliki przy szafkach, białą pościel, tu i ówdzie parawanik... - Uff! To tylko szpital! - wyraźnie zaświeciły mu się oczy radośnie, jednak szybko radość minęła, gdy spostrzegł, że koszula jest za ciasna i ma najwyraźniej za długie rękawy. Wszelkiego optymizmu pozbawił go ostatecznie zgrzyt zamka w drzwiach, poprzedzony uchyleniem małego okienka. Do pokoju wszedł wysoki, barczysty, podejrzanie uśmiechnięty mężczyzna w białym kitlu (o, dzięki ci, Panie!), spod którego wystawał błękitny mundur (a jednak...), Przez uchylone drzwi przyglądał się wszystkiemu pielęgniarz, tyle, że spod spodni miast radosnych białych sandałków wystawały wielkie, ciężkie czarne buciory... I znów się film urwał naszemu, biednemu patologowi. To też nie był film dla ludzi o słabych nerwach, najwyraźniej.
      Sam garnitur spoczął gdzieś tam, w kazamatach wymiaru sprawiedliwość, jako dowód przestępstwa, czy czegoś tam. Nikt się o niego nie upominał, nikomu nie był potrzebny, nikt go nie szukał. Zapewne leżałby sobie tam długo, gdyby nie kolejna przygoda...

C.D.N.

Antologia 04 - Idiota


środa, 17 grudnia 2014

Nie bojta sie!


Jak inne...


Kraciasta cz.2 - Garnitur

Część I

Garnitur

    Powoli szarzało za oknem, chociaż było jeszcze dość wcześnie. O ile pamiętam był to jeszcze Marzec, więc to nie powinno być niczym szczególnym w naszej historii. Przy oknie siedział bardzo drobny, pomarszczony staruszek w wielkich okularach na nosie i z pietyzmem, z językiem wysuniętym przed bezzębną szczęką (a trzeba Wam wiedzieć, że nic tak nie pomaga w skupieniu się, jak owa mina, która może nie przydaje mądrości, ale zawsze świadczy o poważnym podejściu do pracy – to bardzo ważne w pracy zawodowej by zrobić dobre, tak zwane pierwsze wrażenie). O czym to ja miałem? Językiem? Ach, tak, siwieńki staruszek igłą i nitką szył coś uparcie, chociaż jestem przekonany, że wiele nie widział, mimo szeroko rozsuniętych zasłon. Nie zrozumcie mnie źle, prąd był, światło też nawet było i rachunki popłacone, jednak staruszek – niestety nie pamiętam jak się nazywał, uważał, że, cytuję; „gdyby Bóg chciał, by to cholerstwo (tak nazywał elektryczność) było potrzebne to by ono, to cholerstwo, w lesie rosło”. Staruszek był bardzo dumny z tego powiedzenia, więc zgaduję, że sam je wymyślił. W każdym razie, ilekroć żona jego, Pelagia – staruszek nazywał ją czule; „stara”, zatem ilekroć „stara” powiedziała cokolwiek, zawsze mogła liczyć na bardzo mądrą i przygotowaną z góry odpowiedź, by nakreślić Wam obraz dokładniej, Drodzy Czytelnicy, podam kilka przykładów:
-Zapaliłbyś światło, stary durniu, oczy sobie marnujesz! Co Ty tam widzisz?
-Ech, stara, jaka Ty głupia, eh! - odpowiadał staruszek pewien, że żona i tak niczego nie zrozumie – wiadomo, baba głupia.
Innym razem nieborak sypie uparcie trzy łyżeczki soli do herbaty i miesza. Staruszka się śmieje i coś burknie o głupocie, czy ślepocie, na co ten z miejsca, niczym nie zrażony mówi;
-Ech, stara, jaka Ty głupia jesteś, eh! Człowiek bez soli żyć nie może! Po to Bóg stworzył sól... - i tak dalej. Oczywiście; krzywi się strasznie, zagryza, wodą popija, ale nie przyzna się do błędu- taka natura.
Tego dnia było rzecz to jasna tak samo, ale wieczorem już - zupełnie inaczej, bo tu właśnie zaczyna się cała nasza historia. „Gdyby wszystko było jak zawsze i codziennie tak samo, to by nie było o czym książek pisać” - jak mawiał nasz znajomy staruszek. Zachmurzyło się, pociemniało już bardzo i chciał - nie chciał, trzeba było przerwać pracę, albo; „Szatanowi dać na tacę”. Posykując i pofukując na zły los, poszurał bamboszami (staruszka żona własnoręcznie wykonała na złote gody.., a może srebrne - nie mam pojęcia..? W każdym razie na szydełku robione były i cerowane już po wielokroć.). Z przepastnej szuflady zamykanej na kluczyk wydobył żarówkę, przeżegnał się ukradkiem i już wchodził na taboret, gdy rozległo się pukanie. Staruszka narzekając ruszyła do drzwi. Łapiąc równowagę na stołku staruszek nasłuchiwał, ale nie słyszał niczego, poza pukaniem. Wreszcie sam postanowił otworzyć, rzucił tylko przekleństwo pod nosem w stronę żarówki. W przedpokoju zatrzymała go jednak blada małżonka:
-Nie otwieraj! Tfu! Nie otwieraj, stary! - ciekawość wzięła jednak górę i staruszek stanął na palcach by sięgnąć judasza. Nie myliła się stara. Za drzwiami stał młodzian z bezbożnie długimi włosami, przepasanymi kolorową opaską, długi, orli nos zdobiły różowe krągłe okulary, w ustach ćmił się papieros, spodnie dziwaczne, jak u marynarza szerokie, a całości postaci dopełniała rozpięta kwiecista koszula ukazująca wielki, błyszczący krzyż na włochatej piersi. Stara przeżegnała się raz jeszcze i usiłowała zagrodzić całą sobą staruszkowi dostęp do zamka.
-Na Miły Bóg, Stary Durniu! - patrzyła przerażonymi oczyma.
-Krzyż ma na piersi! Musi chrześcijanin, puszczaj, głupia! - starowinka zdążyła tylko jęknąć coś o pułapce czy sztuczkach szatańskich, ale było już za późno. W drzwiach ukazała się uśmiechnięta, długowłosa twarz, a po staruszce nawet śladu nie stało.
-Hej, dziadku! Krawca szukam... Krawca.. Dom.. Dąb.. - zamyślił się... - O, mam! Szewca Dromskiego!
-Damskiego.
-A, możliwe, przepraszam najmocniej. - uśmiechnął się szeroko – Panie Damski, musowo muszę mieć garniturek...
-Szewc damski!
-Ach, wybacz, dziadku – stuknął zdeptanymi pepegami – Jeziorny. - młodzieniec się ukłonił tak nisko, że przez chwilę staruszek miał wątpliwości czy ten będzie w stanie się jeszcze odchylić. Wreszcie się odgiął. Stał tam i szeptał, trochę wstydliwie jakoś, trochę jakoś tak uśmiechliwie, nikczemnie:
-Tani garniturek, tani taki.
-Pan mnie nie zrozumiałeś! Jestem szewcem damskim!
-Oj, to dobrze trafiłem! Bo ja, widzisz dziadku, lubię ciut kolorku, a szewc męski to tylko podaje mi do wyboru czarny, czarny, granacik albo najwyżej odcienie szarości do wyboru i....
-Sukienki szyję!
-Nieee, no sukienka być nie może, mam, widzisz dziadku, poważną uroczystość, tym razem musowo garniturek... Uważasz Pan, mam bardzo ważną okoliczność. Mam pogrzeb. Bardzo ważny, oczywiście. - Przełożył zmaltretowanego papierosa z jednego kącika w ust w drugi. Nie wiem jak to robił, ale mówił nie wypuszczając go z ust. Staruszek ledwo ukrywał zniecierpliwienie:
-Bardzo mi przykro, ale...
-A mnie nie bardzo, ale widzi Pan, przykro mi, bo nie mam nawet marynarki, a odkładać ciągle nie mogę.
-Jak to „odkładać”? Pogrzebu?
-Pogrzebu, pogrzebu. Ostatecznie na pogrzeb zawsze można i bez marynareczki i bez krawata, nie każdego stać, rozumiesz, dziadku, ale na własny to już zawsze trzeba mieć porządne wdzianko. Choćby ten Pański. Odkupię! Poważna przecież sprawa. - Staruszek wytrzeszczył oczy. - No, powiedz Pan sam, można prezentować się w tej doniczce bez krawata? Nie chcę wyglądać w lipnej skrzynce jak jakiś fleja w koszulce w kwiaty, niech łzy się leją, płaczą narody!
Staruszek zrobił bardzo smutną i współczującą minę – Eee, lekarze na pewno się mylą, Pan jesteś młody, na pewno nic poważnego. Wie Pan, mnie zawsze znajomy lekarz mówił; „kieliszeczek trzy razy dziennie i będzie Pan żył! Widziałeś Pan kiedyś zawianego trupa?”.
-Dobre, ale nie w tę mańkę. Skąd! Zdrowy jestem! Zaplanowałem się targnąć, jednak... - nie zdążył dokończyć, bo staruszek zrobił nagle minę straszną i drzwiami tak trzasnął, że gdyby milicjant stał obok Jeziornego, to i jemu i Jeziornemu czapki by spadły z głów - gdyby Jeziorny miał czapkę, oczywiście. Jednak po chwili drzwi się uchyliły i staruszek z przejęciem zaczął opowiadać swoje;

-„Garniturek”? Ooo! - ze złością sączył każde słowo staruszek – ten garnitur, młody człowieku, ten garnitur uszył dla mnie, a przed wojną to było, osobiście wuj mój, mistrz krawiecki Polewajko! - Podsunął rękaw szwem pod nos młodzianowi i dodał – Widzisz Pan ten szew? Maszyna? A nie! - wychodził z siebie - Ręczna robota! Mistrzowska robota! Widzisz Pan tę podszewkę? Widzisz? Najczystszy jedwab przedwojenny! A jak leży! - odsunął się i wyprostował, obrócił profilem i en face - A jak leży? Mój wuj osobiście w nim leżał po raz ostatni! A jaki wygodny! Za nic nie sprzedam! Za nic! Nie ma mowy! Nie sprzedam! Po moim trupie! - staruszeczek trzasnął drzwiami raz jeszcze przed nosem dziecięcia kwiatu, a w parę tygodni później dotrzymał słowa. Wprawdzie garnituru nie odsprzedał, ale w nim bezczelnie sam zszedł... Nieboszczyka złożyli w miejskim prosektorium odzianego w ów nieszczęsny garniturek w kratę. I zapewne leżałby on sobie spokojnie – ten garnitur też, gdyby nie kolejny, ciekawy przypadek...  

wtorek, 16 grudnia 2014

Bol Glowy



Rada Na Wszystko



Po Imieniu


Wieprzowina


My Friends of Mysery


Na Zly Los


Klepanie Biedy


Dobro Dziecka



Na Kobiety Nieczyste


Mysli 11


Mysli 10


Dziady


Listy do Otwockan 8


Debilaida - Jedyne czego bede zalowal...


Oj, my durni...


sobota, 13 grudnia 2014

Matka Boska Legowska

Jeśli odnajdujesz ten obraz obrazoburczym - brak Ci dystansu - czegoś, co nas różni.
Potrafisz powiedzieć co Cię oburza? LEGO, czy sukienka Matki Boskiej?
Zastanów się nim się oburzysz. Wszyscy w coś wierzymy, a Ty wiesz w co wierzysz?


A jednak boli


Plakat Wyborczy


Uczmy i Bawmy


Na Smutki


Gdy kawa szkodzi


Prosta Droga


Wiedza