Sven Bard
Wśród swoich
współplemieńców był pośmiewiskiem. Zawsze był na końcu,
zawsze śmieszył, ale nie dlatego, że był zabawny – był
śmieszny. Nigdy nie dawał sobie rady z szermierką, wiosłowaniem,
polowaniem czy rąbaniem drwa. Nie dawał sobie rady w życiu
codziennym i marny był z niego chłop, marny kochanek (to była
opinia mężczyzn). Nie bez powodu zwano go Tycim Svenem (tylko
koledzy go tak nazywali, cholera wie dlaczego). Był tragedią i
nieszczęściem w jednym. Jednak Sven sobie był, był sobie i miał
wszystko dokoła gdzieś. Jakoś żył. Jedyne czym mógł się
pochwalić – według wioskowych prawideł - to to, że mógł
położyć na rękę najsilniejszą kobietę z wioski – Helgę - i
to tylko wtedy, gdy ona dawała mu fory i do tego, gdy była mocno
pijana. Podśmiewano się z niego z tej okazji w całej wiosce i w
okolicznych wioskach. Nic to nowego.
Miał jednak Sven jeden, malutki, niewielki, tyci sekret. Sekret, o którym się nie mówiło, sekret, za który Sven często dostawał w mordę. Zapewne nie powinno się mówić o cudzych sekretach, jednak po czasie zawsze można... Podobno. W każdym razie o sekretach Svena też się nie mówiło, nie mówiło się do momentu, gdy Svenowi się zeszło. A schodzi się w końcu każdemu. Jemu zejść się musiało. Było to jakoś tak:
Było dżdżyście, pochmurno i jak zwykle marnie. Mężczyźni wybierali się na wyprawę. Sven także się zbierał – musiał. Wiadomo było, że Sven jest Sven, śmieszny Sven i nieudaczny ten Sven, ale jak nie ma w domu chłopa, to i Sven się może przydać.., więc zawsze zapraszany był do pierwszego drakkara. Wiadomo było, że Sven to Sven, ale cholera wie... Dźwigali za niego mężczyźni wszystko – byle mieli pewność, że on popłynie z nimi.
-Ale ja nie chcę!
Miał jednak Sven jeden, malutki, niewielki, tyci sekret. Sekret, o którym się nie mówiło, sekret, za który Sven często dostawał w mordę. Zapewne nie powinno się mówić o cudzych sekretach, jednak po czasie zawsze można... Podobno. W każdym razie o sekretach Svena też się nie mówiło, nie mówiło się do momentu, gdy Svenowi się zeszło. A schodzi się w końcu każdemu. Jemu zejść się musiało. Było to jakoś tak:
Było dżdżyście, pochmurno i jak zwykle marnie. Mężczyźni wybierali się na wyprawę. Sven także się zbierał – musiał. Wiadomo było, że Sven jest Sven, śmieszny Sven i nieudaczny ten Sven, ale jak nie ma w domu chłopa, to i Sven się może przydać.., więc zawsze zapraszany był do pierwszego drakkara. Wiadomo było, że Sven to Sven, ale cholera wie... Dźwigali za niego mężczyźni wszystko – byle mieli pewność, że on popłynie z nimi.
-Ale ja nie chcę!
-Siedź cicho! Psujesz
chwałę chwili!
-Chwałę czego? Ja wolę
w domu...
-Boisz się!
-Boisz się!
-Tak! Ja
wolę...
-Zamknij mordę! Płyniemy!
-Zamknij mordę! Płyniemy!
I tak rozpoczęła się
kolejna wyprawa. A trzeba Wam wiedzieć, że kobiety bardzo płakały.
Płakały bardzo, zawsze bardzo płaczą, ale cholera je wie po co
one tak?
Już drugiego dnia
wyprawy Erik zaproponował, by na rozgrzewkę troszkę się napić.
Było zimno, kajuty bez ogrzewania, właściwie w ogóle kajut nie
było – jak to u Wikingów, więc wszyscy się zgodzili. Następnego
dnia była flauta. Co było robić? Trzeba było się napić.
Trzeciego dnia wiatr był, ale wszyscy kaca mieli – trzeba było
się napić. Kolejnego dnia... - ale już nikt nie pamiętał który
to dzień był – Lars wypatrzył ląd.
-Ziemia! Ziemia na tym, no, na horyzoncie!
-Ziemia! Ziemia na tym, no, na horyzoncie!
Wszyscy bardzo się
ucieszyli, ale nie mieli siły zrobić czegokolwiek, bogowie się
sprzysięgli. Wypito ostatnią beczkę.
Rzeź była okrutna.
Straszna rzeź. Nie dawano pardonu nikomu. Jak to Wikingowie –
zgwałcili wszystko czego nie dało się ukraść, ukradli wszystko,
czego nie dało się zabić i zabili wszystko, czego nie dało się
zgwałcić. Resztę spalili. I już wojownicy wsiadali na swe
drakkary, gdy Erik pojawił się wesoły na horyzoncie:
-Zobaczta, chłopy, hip!
Czyją głowę znalazłem! - i macha głową jakąś przed bolącymi
głowami towarzyszy.
-To nie twoja teściowa,
Eriku?
-Właśnie! Ale numer,
co?
-No, właściwie tak,
znaczy... Zgwałciłem twoją teściową? - zapytał Lars.
-Ale numer! - dorzucił
Od Berserker.
-Zaraz... Zaraz... - zastanowił się Hajmdal. - Tę blondynę gdzieś już widziałem! Ale to nie jest twoja teściowa. - i podniósł głowę okoloną jasnymi włosami.
-Zaraz... Zaraz... - zastanowił się Hajmdal. - Tę blondynę gdzieś już widziałem! Ale to nie jest twoja teściowa. - i podniósł głowę okoloną jasnymi włosami.
-Nie blondynę, ale
siwą...
-Nie siwą, ale siwego!
To stary Erika!
-Ale numer! - dorzucił
nieśmiało Lars.
Zapanowała konsternacja.
Chłopaki byli zakłopotane ciut, więc przydały się znalezione
trunki.
-Wiecie, chłopaki, nie
chcę siać defekacji... - zaczął Sven Bard.
-Czego nie chcesz siać?
-Defekacji...
-Defetyzmu chyba?
-Nie ważne! Pieprzony
afrodyta!
-Erudyta
chyba?
-Pieprzony erudyta! Nie chcę siać defek.. definicji, ale obawiam się, że splądrowaliśmy naszą własną wioskę...
-Pieprzony erudyta! Nie chcę siać defek.. definicji, ale obawiam się, że splądrowaliśmy naszą własną wioskę...
-Ale numer! - zakrzyknął
Od Berserker.
-Właśnie! - dodał
Erik.
-Ale, ale, ale... i co
teraz, mianowicie? - zapytał Hajmdal. - dokąd wrócimy z łupami?
Zapadła cisza przerywana
trzaskiem radośnie płonących chałup i stodół.
-No, to ja proponuję, by
wodzem obrać Svena Barda! Niech się martwi! Inteligent jeden! -
zakrzyknął Erik.
-Ale numer! - dorzucił
Od Berserker.
-Świetny pomysł! -
zakrzyknął Lars.
-Nie bardzo świetny... -
Przerwał nagle Hajmdal.
-Dlaczego?
-Jak by to powiedzieć...
-No?
-Sven?
-Sven jest humanistą...
-Kim?
-To długa historia,
chłopaki. Chłopaki, do wioseł!
-Zaraz, zaraz, kim jest
Sven?
-Taki wykształciuch, czy
jakoś tak...
-To bardzo boli?
-Jego tylko trochę, ale
rodzinę bardzo.., bardzo bolało, znaczy się. Nie ważne. Dokąd
płyniemy?
-A co to jest to? - Erik
wskazał palcem coś tam... Nie wiem co.
-To jest... Ten, no...
Płyńmy.
Sven milczał. Milczał
długo, choć uśmiechał się pod nosem. I tu kończy się nasza
bajka, zaskakująco, bo choć liczyliśmy na jakiś niezwykły jej
koniec, sekret niezwykły jakiś Svena, to jednak rzeczywistość
bywa prosta. Wstyd to jakoś, wstyd i szkoda nam Svena humanisty,
choć nie aż tak bardzo, by pisać o nim więcej. Ważne, że robił
swoje, a przecież knuje sobie dalej...