poniedziałek, 7 grudnia 2015

Mocny Wieczór


Mocny Wieczór

      Wieczór był. Chyba był wieczór, bo ciemno było. Może to noc była? Nie pamiętam. Stałem sobie pod daszkiem. Pod daszkiem stałem, bo padało. A może nie padało, a stałem pod daszkiem, bo tak jakoś mi się stanęło. Tego też nie pamiętam. Głupio tak jakoś stałem, ramiona wzdłuż ciała. Głupio tak jakoś. Gdybym palił, to bym palił, wyglądałoby lepiej. Wsadziłem rękę do kieszeni. Guma! Chyba, guma. Wyciągam – rzeczywiście! Czy ja żuję różowe gumy? Ta jest różowa... Moja kieszeń, moja marynarka, guma też musi być moja. Zażułem ja jej. Nie powaliła mnie na kolana aromatem ani smakiem, ważne, że coś robiłem. Wyglądałem mniej głupio pod tym daszkiem. Po co ja tam stałem? Nie pamiętam, nie wiem czy w ogóle wiedziałem po co tam stałem. Wszyscy stali to i ja stałem.
      -Pan tu długo tak?
      -Ja?
      -No, ma się rozumieć, że Pan... - inteligentnie zauważył nieznajomy. Niski taki, niepozorny, dziwnie papierosa w ustach trzymał. Pomyślałem, że i ja wrażenie zrobić muszę przecież.
      -Ja stoję tu długo, oj długo. Stoję, bo wiem co robię. Ja mam nosa, rozumiesz Pan?
      -Pan wie... - rozejrzał się nieznajomy – jakby co, to ja za Panem stoję. Stałem za Panem i stoję... Rozumie Pan?
      -Ma się rozumieć... - szepnąłem, rozglądając się podejrzliwie dokoła, jako i on to uczynił.
      -Oni tu stoją głupio...
      -Nie wiedzą co robią...
      -Ważne, że Pan wie, że ja wiem, że my wiemy.
      -Tak, ludzie to jednak głupie są.
      -Wczoraj też tu jeden taki stał, nawet podobny do Pana...
      -Tak?
      -Tak, tak. Stał osobie tutaj, jak Pan teraz, stał i nic. Coś wiedział. Tak myślałem, że wiedział, więc też stanąłem.
      -I co? - zapytałem.
      -I nic. Stoję ja i dzisiaj, a jego nie ma.
      -Może nie mógł stać dłużej?
      -Może...
      Zrobiło się jakoś tłoczno. Zaczęły się rozmowy... Słyszało się śmiechy...
      -A Pan nie pod daszkiem?
      -Miejsca brakuje...
      Słyszało się dokoła sympatyczne zwroty:
      -Ależ proszę Pana! Na pewno zrobi się i dla Pana miejsce!
      Albo:
      - Proszę Państwa, proszę...
      Albo:
      -Pani tu dawno stoi?
      -Nie znam Pana!
      Albo:
      -Proszę, ja Pani swojego miejsca odstąpię, a stoję tu, tuż przy ławeczce!
      -Ależ dziękuję, jakiż Pan miły! Jakże teraz trudno o grzecznych ludzi!
      Albo i tak:
      -Co się Pan tak pchasz?
      -Ja się pcham? Pan się pchasz jak cham!
      -Cham!? Sam jesteś Pan cham!
      I tak dalej.
      Zrobiło się cokolwiek niezwykle, więc postanowiłem opuścić miejsce pod daszkiem.
      -A Pan dokąd się wybierasz? - zapytał ten sam nieznajomy.
      -Widzi Pan, chyba już odechciało mi się tu stać...
      -Jak to „odechciało”? - wytrzeszczył oczy.
      -Mam inne plany. - rzuciłem i poszedłem sobie. Nieznajomy szedł za mną. Wiedziałem, czułem, słyszałem jego kroki. Ilekroć się odwracałem, on wpadał w jakąś bramę, albo chował się za jakimś słupem. Bardzo nieudacznie się chował za słupami. Nawet mnie to bawiło, bawiło, gdy mnie nie przerażało. Przypomniałem sobie, że w kieszeni mam pióro. Głupia rzecz – pióro, ale pomyślałem sobie, że może zrobię z niego użytek. Zaczaiłem się za rogiem i czekam. Długo nic, wreszcie kroki, ktoś wypada nagle. Podbiegam! Pióro pod gardło i krzyczę:
      -No, czego chcesz, łobuzie jeden, co!?
      To nie był „On”.
      -Ja? Ja przepraszam najmocniej, ja... - mężczyzna niemal zdjął koloratkę nerwowym ruchem – Ja tak tylko, wie Pan, troszkę to, Pan nic nikomu nie mówi!
„Sex Shop” migał radośnie, na czerwono, nikogo dokoła, przerażony klecha. „Aaa” - pomyślałem sobie i odpuściłem pastuszkowi, niech sobie idzie z Bogiem, ale co z moim „przyjacielem”? Rozglądałem się nerwowo, ale nie było nikogo widać, nic nie było widać.
      -Zdrowaś Mario, łaskiś pełna...
      -Co Pan robi, do cholery?
      -Jak to co? Modlę się!
      -Po co?
      -Nie „po co”, ale „o co”!
      -O co Pan się modlisz, co?
      -Ja pierwszy raz, rozumiesz Pan, pierwszy raz w przybytku takim...
      -”Przybytku”?
      -No, wie Pan, w „sekszopie”...
      Sam nie wiem dlaczego tak powiedziałem, ale tak powiedziałem:
      -Ale coś Pan tam kupił ciekawego?
      -A, dajże Pan spokój, taki „dżinks”. - i wyjął z torby jakieś strasznie różowo opakowane coś.
      -Schowaj Pan to! Jeszcze kto zobaczy?
      -Ale pytałeś Pan!
      -Pytałem – nie pytałem, ale zainteresowany nie jestem....
      -Promocja była...
      -Tak, duża?
      -Do tego tu, dodawali takie coś i kasetę jeszcze...
      Spojrzałem. Wstyd mi było księdzu odmówić, więc patrzę. Zaskoczony byłem, kaseta jakaś taka normalna, różowa, jakieś króliki i inne zwierzątka. Palnąłem:
      -Jeszcze mają?
      -Idź Pan, zobacz sam! Warto! - i tyle go widziałem. Ulicznego mojego gościa też nie było widać, więc uznałem, że schować się to będzie dobry pomysł, wszedłem za czerwone kurtyny... Nie uwierzycie! Nie wiem ile czasu stałem w drzwiach, ale musiałem bardzo długo stać i jeszcze dziwniej wyglądać, bo ekspedientka, w stroju króliczka (jak sądziłem po uszkach), zapytała:
      -Potrzebuje Pan czegoś?
      Zamrugałem głupio.
      -Coś z filmów? A może gadżetów?
      -Eeee, wie Pani.., ja tylko tak...
      -Ja wiem, „WY WSZYSCY ZAWSZE TYLKO TAK” - tak powiedziała. Zapamiętałem. Tak było. Chwilę później już miałem wychodzić, mocno obciążony zakupami (nie wiem co tam było, aż wstyd mi było zajrzeć), gdy nagle zobaczyłem znajomą twarz...
      -A jednak!
      -Słucham?
      -A jednak świnia!
      -Kto?

      -A ja za Panem! - nagle mrugnął okiem do mnie. Mrugnął do mnie! Byłem oburzony! Wyszedłem trzaskając drzwiami.
      -No jak tam, Pani Zosiu, idzie jakoś?
      -Idzie, Panie Waldku, idzie...

2 komentarze:

  1. no.. czekam już na kolejny. Każdy inny. Dobry. Ze zmianami tempa i dobrym budowaniem nastroju. Bardzo dobre wprawki do napisania czegoś większego. Polubiłem. Więc się cieszę że mogę czytać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Może wreszcie napiszę kiedyś coś większego.

      Usuń