sobota, 19 grudnia 2015

Sven Bard - wersja małolepsza


Sven Bard

Wśród swoich współplemieńców był pośmiewiskiem. Zawsze był na końcu, zawsze śmieszył, ale nie dlatego, że był zabawny – był śmieszny. Nigdy nie dawał sobie rady z szermierką, wiosłowaniem, polowaniem czy rąbaniem drwa. Nie dawał sobie rady w życiu codziennym i marny był z niego chłop, marny kochanek (to była opinia mężczyzn). Nie bez powodu zwano go Tycim Svenem (tylko koledzy go tak nazywali, cholera wie dlaczego). Był tragedią i nieszczęściem w jednym. Jednak Sven sobie był, był sobie i miał wszystko dokoła gdzieś. Jakoś żył. Jedyne czym mógł się pochwalić – według wioskowych prawideł - to to, że mógł położyć na rękę najsilniejszą kobietę z wioski – Helgę - i to tylko wtedy, gdy ona dawała mu fory i do tego, gdy była mocno pijana. Podśmiewano się z niego z tej okazji w całej wiosce i w okolicznych wioskach. Nic to nowego.
Miał jednak Sven jeden, malutki, niewielki, tyci sekret. Sekret, o którym się nie mówiło, sekret, za który Sven często dostawał w mordę. Zapewne nie powinno się mówić o cudzych sekretach, jednak po czasie zawsze można... Podobno. W każdym razie o sekretach Svena też się nie mówiło, nie mówiło się do momentu, gdy Svenowi się zeszło. A schodzi się w końcu każdemu. Jemu zejść się musiało. Było to jakoś tak:
Było dżdżyście, pochmurno i jak zwykle marnie. Mężczyźni wybierali się na wyprawę. Sven także się zbierał – musiał. Wiadomo było, że Sven jest Sven, śmieszny Sven i nieudaczny ten Sven, ale jak nie ma w domu chłopa, to i Sven się może przydać.., więc zawsze zapraszany był do pierwszego drakkara. Wiadomo było, że Sven to Sven, ale cholera wie... Dźwigali za niego mężczyźni wszystko – byle mieli pewność, że on popłynie z nimi.
-Ale ja nie chcę!
-Siedź cicho! Psujesz chwałę chwili!
-Chwałę czego? Ja wolę w domu...
-Boisz się!
-Tak! Ja wolę...
-Zamknij mordę! Płyniemy!
I tak rozpoczęła się kolejna wyprawa. A trzeba Wam wiedzieć, że kobiety bardzo płakały. Płakały bardzo, zawsze bardzo płaczą, ale cholera je wie po co one tak?

Już drugiego dnia wyprawy Erik zaproponował, by na rozgrzewkę troszkę się napić. Było zimno, kajuty bez ogrzewania, właściwie w ogóle kajut nie było – jak to u Wikingów, więc wszyscy się zgodzili. Następnego dnia była flauta. Co było robić? Trzeba było się napić. Trzeciego dnia wiatr był, ale wszyscy kaca mieli – trzeba było się napić. Kolejnego dnia... - ale już nikt nie pamiętał który to dzień był – Lars wypatrzył ląd.
-Ziemia! Ziemia na tym, no, na horyzoncie!
Wszyscy bardzo się ucieszyli, ale nie mieli siły zrobić czegokolwiek, bogowie się sprzysięgli. Wypito ostatnią beczkę.
Rzeź była okrutna. Straszna rzeź. Nie dawano pardonu nikomu. Jak to Wikingowie – zgwałcili wszystko czego nie dało się ukraść, ukradli wszystko, czego nie dało się zabić i zabili wszystko, czego nie dało się zgwałcić. Resztę spalili. I już wojownicy wsiadali na swe drakkary, gdy Erik pojawił się wesoły na horyzoncie:
-Zobaczta, chłopy, hip! Czyją głowę znalazłem! - i macha głową jakąś przed bolącymi głowami towarzyszy.
-To nie twoja teściowa, Eriku?
-Właśnie! Ale numer, co?
-No, właściwie tak, znaczy... Zgwałciłem twoją teściową? - zapytał Lars.
-Ale numer! - dorzucił Od Berserker.
-Zaraz... Zaraz... - zastanowił się Hajmdal. - Tę blondynę gdzieś już widziałem! Ale to nie jest twoja teściowa. - i podniósł głowę okoloną jasnymi włosami.
-Nie blondynę, ale siwą...
-Nie siwą, ale siwego! To stary Erika!
-Ale numer! - dorzucił nieśmiało Lars.
Zapanowała konsternacja. Chłopaki byli zakłopotane ciut, więc przydały się znalezione trunki.
-Wiecie, chłopaki, nie chcę siać defekacji... - zaczął Sven Bard.
-Czego nie chcesz siać?
-Defekacji...
-Defetyzmu chyba?
-Nie ważne! Pieprzony afrodyta!
-Erudyta chyba?
-Pieprzony erudyta! Nie chcę siać defek.. definicji, ale obawiam się, że splądrowaliśmy naszą własną wioskę...
-Ale numer! - zakrzyknął Od Berserker.
-Właśnie! - dodał Erik.
-Ale, ale, ale... i co teraz, mianowicie? - zapytał Hajmdal. - dokąd wrócimy z łupami?
Zapadła cisza przerywana trzaskiem radośnie płonących chałup i stodół.
-No, to ja proponuję, by wodzem obrać Svena Barda! Niech się martwi! Inteligent jeden! - zakrzyknął Erik.
-Ale numer! - dorzucił Od Berserker.
-Świetny pomysł! - zakrzyknął Lars.
-Nie bardzo świetny... - Przerwał nagle Hajmdal.
-Dlaczego?
-Jak by to powiedzieć...
-No?
-Sven?
-Sven jest humanistą...
-Kim?
-To długa historia, chłopaki. Chłopaki, do wioseł!
-Zaraz, zaraz, kim jest Sven?
-Taki wykształciuch, czy jakoś tak...
-To bardzo boli?
-Jego tylko trochę, ale rodzinę bardzo.., bardzo bolało, znaczy się. Nie ważne. Dokąd płyniemy?
-A co to jest to? - Erik wskazał palcem coś tam... Nie wiem co.
-To jest... Ten, no... Płyńmy.


 Sven milczał. Milczał długo, choć uśmiechał się pod nosem. I tu kończy się nasza bajka, zaskakująco, bo choć liczyliśmy na jakiś niezwykły jej koniec, sekret niezwykły jakiś Svena, to jednak rzeczywistość bywa prosta. Wstyd to jakoś, wstyd i szkoda nam Svena humanisty, choć nie aż tak bardzo, by pisać o nim więcej. Ważne, że robił swoje, a przecież knuje sobie dalej...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz