poniedziałek, 1 lutego 2016

Krew z błotem?



 Noga za nogą. Jeden rytm. Tysiące stóp. Łomot to już. Jeden okrzyk. Tysiące w oczach tysięcy.
-Widzisz coś?
-Trakowie.
-I jak? I jak? Biją?
-Biją!
Cała falanga stanęła murem. Nie widział nic. Czuł podniecenie, nawet nie wiedział dlaczego. Nie miał pojęcia co się dzieje. Słyszał jedynie pokrzykiwania setników.
Łomot. Nagle łomot. Dziwny jakiś. Ziemia drży. Serce bije. Nic nie widać, a łomot się wzmaga.
-Trakowie?
-Wieją!
-Jak to wieją?
Przepychali się między szeregami, przepychali się między nami, coś krzyczeli, ale po swojemu.
-Widzisz coś?
-Kurz widzę...
-Nic więcej?
-Nie uwierzysz...
Nie chciał wierzyć. Stawał na palcach, podnosił się na ramionach kolegów.
Setki, tysiące, może więcej? Wszyscy jak on... Gigantyczna falanga ateńczyków zbliżała się z każdą chwilą.
-Zabiją nas!
-Zamknij się!
-Na pewno nas zabiją!
-Stul pysk!
Dałby głowę, że ziemia drżała. Z każdym ich krokiem łomot stawał się coraz większy.
Wreszcie zatrzymali się. Gdy opadł pył można było ich zobaczyć. Setki ludzi. Może tysiące?
Znów wypadli Trakowie. Rzucili się wprost na nich, coś krzyczeli. Kamienie, oszczepy, strzały. Więcej wrzasku niż efektu. Wtedy z ich strony wybiegli także Trakowie. Posypały się kamienie i oszczepy, tym razem na nas. Łup! W moja tarcze coś uderzyło, za chwilę znowu i znowu... Ktoś strasznie krzyczy... Ktoś milcząc pada, podnosząc pył.
Znów łomot, znów ziemia drży.
-Idą!
-Idą na nas!
-Trzymać szyk!
-Zabiją!
-Damy radę!
Trakowie przeciskają się między nami, uciekają sukinsyny!
Spoglądam, jak inni usiłuję zobaczyć cokolwiek. Widzę setki tarcz, setki pióropuszy, błysk ostrzy. To sandały tak łomocą?
-Spokojnie! Nie pierwszy to raz daliśmy sobie radę! Damy radę?
-Damy! - setki gardeł zakrzyknęły z siebie, lecz nie ja... Bałem się, bałem się tak, że bałem się odezwać.
-Dam radę??
-Damy!
-Damy?
-Damy! - tym razem poniosło i mnie, krzyknąłem jak inni.
Ateńczycy zbliżali się ku nam, łomot stawał się dla mnie nie do zniesienia, ale widać nie byłem tchórzem, bo wciąż tkwiłem w miejscu, podczas gdy wielu kolegów uciekało. Rzucali tarcze, miecze i uciekali... Też chciałem uciec, ale... Co powiedzą przodkowie? Co powie ojciec? Jak mogę zostawić braci i przyjaciół? Musiałem udawać, chciałem udawać, że się nie boję...
Nagle wrzask, nagle krzyk... Setki koni dokoła nas. Krzyczą, więcej nic... Czasem rzucą czymś, czasem my rzucimy czymś... Zabawa to? Znikają.
Łomot się zbliża. Setki tarcz. Są już o kilka metrów od nas. Biją w tarcze. Krzyczą. Nasi też biją w tarcze, też krzyczą. Straszny łomot. Nie wiedziałem że ludzkie stopy mogą tak przerażająco bić w ziemię? Tak głośno?
Nic nie widać. Są blisko. Słyszę ich. Widzę spomiędzy ramion kolegów. Są coraz bliżej.
Wrzask. Straszny krzyk. Tysiące gardeł? Może setki? Nie wiem... Nagle łomot i krzyk... Są już tutaj. Zabijają i są zabijani. Tuż przede mną. Nie wiem dlaczego wpadam w euforię jakąś... Krzyczę.. Wrzeszczę.. Rzucam się, przepycham między kolegów... Ktoś mnie powstrzymuje, ktoś łapie mnie za ramię, wyrywam się. Krzyczę. Rzucam się wprzód. Widzę twarz... Młody człowiek, dzieciak... Chłopiec... Ateński symbol na tarczy... Nie potrafię go uderzyć.. On nie potrafi uderzyć mnie... Patrzymy sobie w oczy, nagle ktoś wypada zza niego... Trzask! Cisza... Widzę jak ktoś biegnie po mnie, za mną... nie wiem... Czy to krew? Czy to krew? Bulgocę, nie potrafię wydobyć z siebie słowa. Nade mną biją się ludzie... Po co? Widzę twarze młodzieńca, już go widziałem. Leży jak ja, mówi coś do mnie? Pluje krwią... Do mnie mówi? Czy on umarł? Wciąż patrzy... Nie rusza się... Dlaczego on się nie rusza? Nie mogę ruszyć niczym... On umiera, tak myślę... Uśmiecha się... Dlaczego on się uśmiecha? Robię to samo. Robi się pusto i ciemno. Nie mogę przeżyć tego dzieciaka. Ja? Rozumiem, ale on? Mijają godziny, może minuty, może doby... nie wiem... Ja patrzę na niego, on patrzy na mnie. Wyciągam dłoń. On wyciąga swoją. Głupi dzieciak... Głupi dzieciak. A on się uśmiecha... Krew zalewa mu usta. Uśmiecha się. Uśmiecha się, dzieciak... A ja myślałem, że to ja cierpię, że to ja spieprzyłem sobie życie... Trzyma mnie za rękę... I już nie jęczy. Milczy. Patrzy jakoś tak... Nigdzie... Nie znam Cię... Nie znałem... Dzieciaku, przyjacielu... Nie umieraj! Ja nie mam po co żyć, ale Ty? Dzieciaku, masz tyle przed sobą! On milczy...
Nie mogę przeżyć tego co widzę. Nade mną pojawia się postać. Nie wiem kto zacz. Nie ważne. Nagle rozumiem. Nie jest to już ważne. Uśmiecham się.
Wbija mi sztylet w pierś. Raz i drugi. Chcę spokoju... Patrzę w oczy smarkacza... Wciąż te same. Martwe. Co za różnica?
-Śnij Spokojnie...

-Spokojnie... Spokojnie...

1 komentarz:

  1. Noga za nogą. Jeden rytm. Tysiące stóp. Łomot to już. Jeden okrzyk. Tysiące w oczach tysięcy.
    -Widzisz coś?
    -Trakowie.
    -I jak? I jak? Biją?
    -Biją!

    OdpowiedzUsuń