środa, 10 lutego 2016

Wariat w staniku




Stał za szybą i gapił się. Nie patrzył na towar, tylko na mnie patrzył. Nie uśmiechał się, nie wykrzywiał, nic nie robił poza patrzeniem. Stał i się gapił. Twarz pozbawiona wyrazu. Przerażająca twarz. Przerażająca, bo bez wyrazu, bez emocji. Gdyby gapił się tak na gacie czy biustonosze, które sprzedawałem, może bym się nie przejmował. W sumie nic nowego by to nie było, ale on wciąż gapił się na mnie. Starałem się nie zwracać uwagi, ale po godzinie miałem już dość. Wstałem. Podszedłem do okna, a on nic. Otworzyłem drzwi i już chciałem zapytać, czy nie mogę mu w czymś pomóc, gdy on nagle nic nie mówiąc napluł mi w twarz i poszedł sobie. Nawet nie uciekł, ale poszedł sobie. Byłem tak zaskoczony, że nie zareagowałem. Wytarłem się tylko i patrzyłem jak on sobie odchodzi. Kompletnie zgłupiałem.
Minęło kilka dni. Jak zwykle nudząc się rozwiązywałem głupie krzyżówki. Kątem oka widzę, że jakaś kobieta stoi przed wystawą. Normalna rzecz. Niech sobie stoi, ale ona stoi i stoi i nie chcesz przestać stać. Zerknąłem, a ona na mnie się gapi. Durnie się uśmiecha i gapi się. Niech się gapi. Pomyślałem jednak, że to trochę nieładnie. Starsza kobieta, może musi porozmawiać, może cokolwiek, może potrzebuje pomocy? A niech tam! Uśmiechnąłem się, wstałem, wyszedłem za drzwi. A ona, z uśmiechem, napluła mi w twarz i spokojnym krokiem sobie poszła. Zgłupiałem. Nawet nie dlatego, że napluła, ale dlatego, że to już drugi raz. Przyciągam psycholi jakichś? I co mam niby zrobić? Dogonić staruszkę i napluć jej w twarz?
O wszystkim zapomniałem, ale odruch mi się zrobił taki i znad krzyżówek patrzę, czy ktoś się na mnie nie gapi. Nikt się nie gapił, ale ja gapiłem się na każdego, kto podchodził do wystawy. To jednak nie był chyba dobry odruch, bo kilka osób pokazało mi fijołka, kilka coś powiedziało przez szybę, a reszta zwykle odchodziła wzruszając ramionami. Mijały kolejne dni, nikt się nie gapił, więc i ja przestałem się gapić, wszystko wróciło do normy. W sumie nudnej normy. Pewniej środy jednak, tak, pamiętam, to środa była, za oknem pojawił się listonosz. Uśmiechał się. Pukał dłonią w torbę, więc pomyślałem, że ma coś dla mnie. Wstałem. Podszedłem do drzwi. Otwieram, a ten napluł mi w twarz i idzie sobie spokojnie! O, nie! Temu nie daruję! Wściekły dogoniłem listonosza, złapałem za klapy marynarki i krzyczę wyrazy różne, szarpię go, a on zdziwiony jakiś:
-Co pan? No, co pan? O co panu chodzi?
Ludzie dokoła się zebrali, ktoś pyta o co mi chodzi, ktoś inny mówi, że policję trzeba wezwać. Ktoś wrzasnął: „wariat!”. Popatrzyłam na tłumek, popatrzyłem na wyraźnie zaskoczonego listonosza. Poprawiłem mu klapy, rzuciłem, że przepraszam, że pomyłka i wróciłem do sklepu. Może faktycznie mi odbija? Ten cholerny sklep...
Następnego dnia przed wystawą pojawił się jakiś dzieciak. Stoi i się gapi. A! myślę sobie. Nie dam sobie napluć w twarz tym razem. Nie patrzę na niego, podchodzę do manekina, poprawiam stanik, niby przechodzę koło drzwi, wciąż nie patrzę na smarkacza... Nagle dopadam drzwi, wypadam na ulicę, staję przed dzieciakiem i tfu! Naplułem gówniarzowi w twarz! A ten... Najpierw zrobił dziwną minę jakąś, a potem w płacz.. Obok stoi jakaś baba, trzyma gnoja za rękę, pewnie matka. Gęba rozdziawiona:
-Co pan? Co pan zrobił? Ludzie! Wariat! Robercika mi opluł!
Stoję, myślę, kombinuję, gapię się... A, to taka sztuczka! Rozgryzłem ja was, opluwacze! I naplułem w twarz babie!
-Ratunku! Wariat! Ratunku!

Zbiegł się tłumek gapiów, ktoś coś krzyczał. Podniosłem kołnierz marynarki i w miarę spokojnym krokiem idę sobie, normalnie. Przyspieszyłem, skręciłem za róg. Zza rogu wyglądam. Baba jakiś czas coś opowiadała gapiom, po czym wytarła twarz smarkacza, swoją i poszła sobie. Ha! I kto tu jest sprytny? Odczekałem jakiś czas i już wracać miałem do sklepu, gdy patrzę, a w kiosku kobieta siedzi i się uśmiecha. Do mnie się uśmiecha. Gapi się. Ja się na nią gapię. Przestała się uśmiechać, czyta coś, ale ja znam takie typy! Podszedłem do okienka. Uśmiechnęła się i znów patrzy na mnie pytająco. Gapi się, cholera! Naplułem jej w twarz! Uśmiechnąłem się w duchu i wróciłem sobie spokojnie do sklepu. Staniki sobie pooglądam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz