środa, 17 lutego 2016

17-ty lutego, 10.43 rano

17-ty lutego, 10.43 rano... Dla mnie to jest poranek i świt blady, więc otwieram oczy wkurzony, że muszę, a przecież pierwszej nie ma jeszcze. Leżę sobie jeszcze, a to sobie ziewnę, a to zimnej herbatki popiję, a tu już zza ściany coś gada. Do mnie gada? Słucham... Faktycznie, gada... Znany głos jakiś... Nie, nie ten, nie tamten... O, wiem! Jarosław... Coś, że dobra zmiana, że zamach i gorszy sort czeka na 500pln, czy jakoś tak. Więc wstaję sobie, szukam skarpetek, w tym czasie sięgam po pilota i zerkam w tiwi między jedną skarpetą a nicowaniem drugiej. Może tak trafiłem... dobra zmiana, targowica, Tupolew... Co oni mają z tymi samolotami? Może tez sklejają? Tez sobie skleję Tupolewa. Dobra tam... Porcięta nasadzone, koszulka wdziana, spodenki ściskam usilnie do ostatnich dziurek. A tu dzwonek... Trudno. Wyjścia nie ma. A może wygrałem coś, albo jehowi przyszli? Pogadam sobie, gazetkę dostanę za darmo. Otwieram. Stoi niski, pyzaty facecik, gada. Ręki nie podaje, tylko gada. I słyszę, że dobra zmiana, że są tacy, co się pogodzić nie mogą, że od koryta odpadli... Ki czort? Zamknąłem drzwi, łańcuchem poprawiłem i zerkam w judasza. Ten i tak stoi. Stoi i ględzi swoje, słyszę, bo drzwi wypaczone jak ci, co od koryta odpadli. Nic tam. Sobie zęby umyję. Biorę szczoteczkę, pastę nakładam w lustro patrzę... i nie wierzę własnym oczom! W lustrze znajoma pyzata twarz, gapi się na mnie i gada z pianą z gębie.., że dobra zmiana, że rodzina, że 500 plus... Nie! Nie myję dziś zębów! Wkładam sweterek, szaliczek, kurteczkę... Pójdę, przewietrzę się, przejdzie mi. Otwieram drzwi, a ten, co on tam był, wciąż stoi i gada. Lepiej takich nie widzieć, nie patrzeć na nich, unikać kontaktu wzrokowego. Chrząknąłem, drzwi zamknąłem i schodzę. Schodzę, bo akurat schodzić lubię dla sportu, winda na górę tylko. A on tymi krótkimi nóżkami za mną. Idzie i gdacze... No to ja po dwa schodki i przyspieszyłem! A ten niemal się nie potknie, truchcikiem zbiega za mną i wrzeszczy, że tragedia smoleńska i pomnik. Biegiem się rzuciłem przed siebie, do Żabki daleko nie mam, to pomyślałem, że dobiegnę nim się spocę. Wpadam do Żabki! do lodówki! Promocja? Gdzie jest promocja! Jest! Czteropak! Otwieram na miejscu, a łatwo nie jest, bo mi się ręce trzęsą, zapijam! Uff! Otwieram oczy, a ten kurdupel stoi nade mną i pyta, czy ja mam zamiar zapłacić to ten trunek... A mam zamiar! Do kasy idę, a przede mną, "za kasą", śliczna panienka w zielono-białym wdzianku, nóżki i biust marzenie... tylko buzia pyzata jakaś taka, dziobata i mówi, że należy się każdemu na dziecko 500pln. 500pln za promocyjny czteropak? A ona mordę drze, że tacy jak ja to w Targowicy Polskę sprzedawali! Ja chcę do Targowicy! Ja chcę do Niemiec! Ja chcę w brzozę ja was! No i doigrałem się. Podjeżdża niebieski samochód. Iłu iłu... Nie zdziwiłem się już, gdy dwa takie pyzate w mundurkach wyskoczyły. Zażądały dokumentów, dowodu, że nie jestem obrzezany, miałem powiedzieć; "w Strzebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie" - czy jakoś tak i miałem pokazać jakieś akty z ipeenu... Kajdanki dostałem, fetyszowe takie, nawet fajna zabawka... Ruszyliśmy. Śpiewali jakieś piosenki patriotyczne, ale tak ładnie śpiewali, że nie wiem o czym. Zasnąłem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz