Kereth
Nibagaan – Rzeź, której nie było
Była
ciemna, bezksiężycowa noc. Było niezwykle zimno, jak na tę porę
roku, zacinał zimny deszcz. Głuche grzmoty przerywały ciszę. Nie,
to nie była burza. To była ciężka artyleria. Był koniec
października 1916 roku. Uliczki
niemal doszczętnie zrujnowanego Péronne
były
puste.
Wysoka postać w długim płaszczu poruszała się bezgłośnie. Zastukały drzwi na końcu zapadniętej uliczki.
-Atra
esterní ono thelduin!
-Mor'ranr
lífa unin hjarta onr, hauptmann Nabagaan!
-Dajcie
spokój z tymi tytułami. Gdzie on jest? - powiedział Kereth
zsuwając kaptur.
-Jest
na dole. Brat Aareth Tureniit już tam jest.
-Doskonale.
Schodząc zdjął polową czapkę i poprawił długie, jasne włosy. W ciemnej piwnicy słychać było czyjeś słowa, przerywane od czasu do czasu głuchym stuknięciem i okrzyki bólu.
-Aareth...
-Nareszcie! Myślałem, że zostawiłeś mi wszystko na głowie!
Aareth Tureniit był starszym, niezwykle wysokim mężczyzną, jego włosy splecione były w warkocze, które nie bardzo pasowały do sumiastych, czarnych wąsów i binokla na prawym oku.
-Powiedział coś?
-Doskonale.
Schodząc zdjął polową czapkę i poprawił długie, jasne włosy. W ciemnej piwnicy słychać było czyjeś słowa, przerywane od czasu do czasu głuchym stuknięciem i okrzyki bólu.
-Aareth...
-Nareszcie! Myślałem, że zostawiłeś mi wszystko na głowie!
Aareth Tureniit był starszym, niezwykle wysokim mężczyzną, jego włosy splecione były w warkocze, które nie bardzo pasowały do sumiastych, czarnych wąsów i binokla na prawym oku.
-Powiedział coś?
-Na
razie nic poza tym, co już wiemy. Bredzi coś.
Na krześle
siedział związany niepozorny, wąsaty mężczyzna w podartym,
brytyjskim mundurze Strzelców z Lancashire.
-Możemy przestać
zadawać pytania, ale wierz mi, wolałbyś odpowiadać.
-On nie
lubi pytań, Aareth.
-To może i lepiej, bo ja nie lubię zadawać
pytań.
Wyjął niewielką skórkowa torebeczkę z kieszeni, a z
niej błyszcząca fiolkę. Nie patrząc na więźnia
kontynuował.
-Jeszcze trzy, cztery wieki temu nie
potrzebowalibyśmy Cię bić, głodzić i straszyć. To bardzo
barbarzyńskie i mało skuteczne metody działania. Kiedyś kwiat
Słodkiej Prawdy rósł niemal wszędzie, a i bez tego można się
było obejść, byli fachowcy. Widzisz, John, czasy się zmieniły.
To prawda, że nie jest nam teraz łatwo i byle prostak może grzebać
w nieswoich sprawach i myśli, że jest bezkarny. Może nie ma nas
już wielu, ale jesteśmy i wciąż wiemy sporo. Wystarczająco
wiele. Zadbamy o swoje interesy.
Więzień patrzył w podłogę,
milczał, nie reagował. Nibagaan kontynuował.
-Nic Cię nie
interesuje? To cię może zainteresuje. Biedny Gilson i Smith
musieli pożegnać się z tym światem, bo Ty miałeś ochotę bawić
się w pisanie swoich bajeczek...
-Cco? Co?
-Edith także
martwi się o Ciebie, nie dajesz znaku życia, John. To nieładnie...
-Wy skurwysyny! Wy skurwysyny!
-I
po co to wyzywać, obrażać? Z nami można rozmawiać. Dlatego
zadajemy pytania, John...
-Czego chcecie, świnie?! Czego
chcecie, szkopskie świnie?!
-”Szkopskie świnie”?
-On
chyba niczego nie rozumie, Kereth...
-Ty niczego nie rozumiesz,
John... Silmarillion nas interesuje... Silmarillion!
Mężczyzna
patrzył bez słowa. Patrzył zaskoczony, zdziwiony. Przyglądał się
oprawcom, przyglądał się mundurom.
-Kim
jesteście?
-Powiedzmy, że nie lubimy twoich bajek,
ale...
-...ale można się z nami dogadać. Jeśli będziesz
rozsądny, John. - dorzucił Areth.
Kilka lat później John i
Edith przechadzali się ulubionymi, leśnymi
ścieżkami.
-John?
-Tak?
-Zmieniłeś kilka swoich
opowiadań...
-Ach.., tak, zmieniłem. Myślę, że są teraz
lepsze.
-Nie ma już Rzezi Niziołków? Przestałeś pisać o
elfach, krwi i władzy... Zniknęła połowa opowiadań? Elfy tańczą,
elfy śpiewają, mądre elfy, piękne elfy... Elfy, elfy, elfy...
Wszystko stało się takie... cukierkowe.
-Kto by tam czytał
takie smutne rzeczy...
-Cukierkowe... takie słodkie, że aż
mdłe. Nie zmienisz zdania?
-Przesadzasz, kochanie! Takie
Śródziemie ludzie zapamiętają. Za parę lat będzie się mówiło,
że Tolkien to geniusz! Zobaczysz!
-Poczekaj chwilę! - zawołała
wesoło i pobiegła na druga stronę ulicy. John obserwował jak
podeszła do wysokiego żebraka i wrzuciła mu kilka monet do starej
czapki, ten ukłonił się i coś szepnął cicho.
-Zrozumiał?
-Zrozumiał,
Kereth, zrozumiał...
No ,cóż panta rhei - czesto ideały siegaja bruku dla dorażnych korzyści ! A punkt widzenia od punktu siedzenia zalezy.I Tera My a potem Wy i odwrotnie- to widocznie prawidłowość tego świata.Nic nie jest wieczne i ostateczne więc strajmy sie pielegnować swoje marzenia i nie pozwólmy umrzec naszym ideałom przed nami-chyba,ze ich nie mamy!Fajnie napisane. Gratuluje -rozkrecasz się!Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNie wierzmy tym, którzy historię piszą. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń