niedziela, 22 listopada 2015

Kereth Nibagaan – Rzeź, której nie było


Kereth Nibagaan – Rzeź, której nie było
      Była ciemna, bezksiężycowa noc. Było niezwykle zimno, jak na tę porę roku, zacinał zimny deszcz. Głuche grzmoty przerywały ciszę. Nie, to nie była burza. To była ciężka artyleria. Był koniec października 1916 roku. Uliczki niemal doszczętnie zrujnowanego Péronne były puste. Wysoka postać w długim płaszczu poruszała się bezgłośnie. Zastukały drzwi na końcu zapadniętej uliczki.
     -Atra esterní ono thelduin!
     -Mor'ranr lífa unin hjarta onr, hauptmann Nabagaan!
     -Dajcie spokój z tymi tytułami. Gdzie on jest? - powiedział Kereth zsuwając kaptur.
     -Jest na dole. Brat Aareth Tureniit już tam jest.
     -Doskonale.
      Schodząc zdjął polową czapkę i poprawił długie, jasne włosy. W ciemnej piwnicy słychać było czyjeś słowa, przerywane od czasu do czasu głuchym stuknięciem i okrzyki bólu.
      -Aareth...
      -Nareszcie! Myślałem, że zostawiłeś mi wszystko na głowie!
      Aareth Tureniit był starszym, niezwykle wysokim mężczyzną, jego włosy splecione były w warkocze, które nie bardzo pasowały do sumiastych, czarnych wąsów i binokla na prawym oku.
      -Powiedział coś?
      -Na razie nic poza tym, co już wiemy. Bredzi coś.
      Na krześle siedział związany niepozorny, wąsaty mężczyzna w podartym, brytyjskim mundurze Strzelców z Lancashire.
      -Możemy przestać zadawać pytania, ale wierz mi, wolałbyś odpowiadać.
      -On nie lubi pytań, Aareth.
      -To może i lepiej, bo ja nie lubię zadawać pytań.
      Wyjął niewielką skórkowa torebeczkę z kieszeni, a z niej błyszcząca fiolkę. Nie patrząc na więźnia kontynuował.
      -Jeszcze trzy, cztery wieki temu nie potrzebowalibyśmy Cię bić, głodzić i straszyć. To bardzo barbarzyńskie i mało skuteczne metody działania. Kiedyś kwiat Słodkiej Prawdy rósł niemal wszędzie, a i bez tego można się było obejść, byli fachowcy. Widzisz, John, czasy się zmieniły. To prawda, że nie jest nam teraz łatwo i byle prostak może grzebać w nieswoich sprawach i myśli, że jest bezkarny. Może nie ma nas już wielu, ale jesteśmy i wciąż wiemy sporo. Wystarczająco wiele. Zadbamy o swoje interesy.
      Więzień patrzył w podłogę, milczał, nie reagował. Nibagaan kontynuował.
      -Nic Cię nie interesuje? To cię może zainteresuje. Biedny Gilson i Smith musieli pożegnać się z tym światem, bo Ty miałeś ochotę bawić się w pisanie swoich bajeczek...
      -Cco? Co?
      -Edith także martwi się o Ciebie, nie dajesz znaku życia, John. To nieładnie...
      -Wy skurwysyny! Wy skurwysyny!
      -I po co to wyzywać, obrażać? Z nami można rozmawiać. Dlatego zadajemy pytania, John...
      -Czego chcecie, świnie?! Czego chcecie, szkopskie świnie?!
      -”Szkopskie świnie”?
      -On chyba niczego nie rozumie, Kereth...
      -Ty niczego nie rozumiesz, John... Silmarillion nas interesuje... Silmarillion!
Mężczyzna patrzył bez słowa. Patrzył zaskoczony, zdziwiony. Przyglądał się oprawcom, przyglądał się mundurom.
      -Kim jesteście?
      -Powiedzmy, że nie lubimy twoich bajek, ale...
      -...ale można się z nami dogadać. Jeśli będziesz rozsądny, John. - dorzucił Areth.
      Kilka lat później John i Edith przechadzali się ulubionymi, leśnymi ścieżkami.
      -John?
      -Tak?
      -Zmieniłeś kilka swoich opowiadań...
      -Ach.., tak, zmieniłem. Myślę, że są teraz lepsze.
      -Nie ma już Rzezi Niziołków? Przestałeś pisać o elfach, krwi i władzy... Zniknęła połowa opowiadań? Elfy tańczą, elfy śpiewają, mądre elfy, piękne elfy... Elfy, elfy, elfy... Wszystko stało się takie... cukierkowe.
      -Kto by tam czytał takie smutne rzeczy...
      -Cukierkowe... takie słodkie, że aż mdłe. Nie zmienisz zdania?
      -Przesadzasz, kochanie! Takie Śródziemie ludzie zapamiętają. Za parę lat będzie się mówiło, że Tolkien to geniusz! Zobaczysz!
      -Poczekaj chwilę! - zawołała wesoło i pobiegła na druga stronę ulicy. John obserwował jak podeszła do wysokiego żebraka i wrzuciła mu kilka monet do starej czapki, ten ukłonił się i coś szepnął cicho.
      -Zrozumiał?

      -Zrozumiał, Kereth, zrozumiał...

2 komentarze:

  1. No ,cóż panta rhei - czesto ideały siegaja bruku dla dorażnych korzyści ! A punkt widzenia od punktu siedzenia zalezy.I Tera My a potem Wy i odwrotnie- to widocznie prawidłowość tego świata.Nic nie jest wieczne i ostateczne więc strajmy sie pielegnować swoje marzenia i nie pozwólmy umrzec naszym ideałom przed nami-chyba,ze ich nie mamy!Fajnie napisane. Gratuluje -rozkrecasz się!Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wierzmy tym, którzy historię piszą. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń