wtorek, 17 listopada 2015

Prawie bajka - Nigdy nie jest za późno


Nigdy nie jest za późno

      Szedł szybko, biegł już niemal, mruczał coś do siebie pod nosem, czasem się uśmiechał, czasem zdawał się być bardzo zamyślonym. Przystanął nagle na środku ulicy. Nie zauważył przekleństw jakie spadły pod jego adresem z ust dorożkarza. Zawrócił. Podbiegł do kwiaciarki, coś kupił, schował pod płaszczem. Spojrzał na zegarek. Przyspieszył kroku. Nikogo i niczego nie zauważał. Bardzo się spieszył. Wbiegł do kawiarni, rzucił szatniarzowi płaszcz, uśmiechnął się do kelnera, poprosił o to co zwykle i usiadł. Patrzył w zegarek. Obserwował wskazówki, lecz te wcale nie chciały drgnąć. Przewracał w palcach jakiś zwitek papieru. Raz zerkał na zwitek, raz zerkał na zegarek. Dopił kawę. Zamówił następną. I następną. I jeszcze jedną.
      -Niedługo zamykamy, Sir... - powiedział kelner z ukłonem.
      -Jeszcze piętnaście minut, Jean, tylko piętnaście minut!
      -Koniaku?
      -Eh, jak zwykle, tak, poproszę... - znów spojrzał na zegarek, znów czytał drobne litery na zwitku papieru.
      Nagle zrobiło się jasno. Drzwi się otworzyły, a w nich ukazała się Ona! Wbiegła z uśmiechem, zmęczona, usiadła wreszcie.
      -Jesteś!
      -A jestem! Dlaczego by miała nie być?
      -Jak to pięknie, że jesteś!
      -Aż tak pięknie? - zaśmiała się.
      Podał jej kwiat, niewielki, niezbyt okazały. Uśmiechnęła się:
      -Skąd wiesz, że lubię...
      -Wiem!
      Śmiali się, rozmawiali o głupotach, rozmawiali o wszystkim, o rzeczach poważnych i rzeczach kompletnie irracjonalnych. To był jeden z tych dni, kiedy się żyje. Co za wieczór! Co za piękny wieczór!
      -Niech ktoś wezwie lekarza! Czy jest na sali lekarz?
      -Lekarza? Cóż u licha?
      Zrobiło się zamieszanie. Ktoś wzdychał, ktoś inny wybiegał, by szukać lekarza, ktoś inny mówił: „Mój Boże! Taki młody!”, ktoś inny: „ja go znam, ja go znam, on tu bywa codziennie!”. W całym tym zamieszaniu starszy mężczyzna podszedł i rzekł zdecydowanie:
      -Jestem lekarzem. Proszę zrobić więcej miejsca! - Przykładał ucho do piersi, sprawdzał puls. -Tu medycyna nic już nie pomoże...
      Na podłodze leżał zwitek papieru. Młody szatniarz podniósł go: „Jesteś taki zabawny, głuptasie! Oczywiście, że przyjdę, czekaj na mnie Pod Aniołami!”.
      -Codziennie przychodził, nie pamiętam ile to już lat! - opowiadał właściciel kawiarni, a wszyscy dokoła potakiwali, albo mówili coś o tym, że mógł jeszcze żyć.
      -Skoro nie żyję, znaczy nie mogłem?

      -A pierdolisz! Każdy tak mówi!
      -Jesteś wreszcie, głuptasie?!
      Nie odpowiedział.

3 komentarze:

  1. Własnie o tym myslę codziennie- ze pokojem absolutnym.Nawet bym powiedziała,że to mnie facynuje. Ta chwila,na która nikt nie czeka a przyjść musi i to w jej tylko wiadomej chwili!Ta niewiadoma, to podnieta dla hazardzistów i strach dla bojazliwych.Wieloznaczność takowej transformacji czyni ja niezwykle atrakcyjną i ponętną.Tak własnie to napisałeś .Nastrój osiagniety-podoba mi się!

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślę o tym codziennie-z całkowitym,błogim spokojem .Powiedziałabym,że fascynuje mnie ta chwila,która nadejść musi - w jej tylko wiadomym momencie.Ten ostatni pocałunek zycia jest podnieta dla hazardzistów i strachem dla bojazliwych.Wieloznaczność tego zdarzenia czyni ją intrygującą,pociagającą i ponetną! Tak to napisałeś albo ja to tak zrozumialam.Klimat osiagniety-podoba mi się. 666

    OdpowiedzUsuń