Cała Polska świętuje
z nami
Święta były, troszkę świętowaliśmy
zatem, a rano odkryłem, że Miętus wywinął kitę tuż pod samą
choiną. Leży sztywny, nawet kieliszek pełny – do niego nie
podobne. Musi umarł. Tętno sprawdziłem – brak. Wzrok mętny –
to u niego akurat normalne, ale tym razem oczu nie zamknął, widać
zapomniał i o tym. Oddechu brak, to od razu było można wyczuć, bo
alkoholem słabo czuć było. Kojfnął i leży.
Cóż było robić? Dzwonię pod
telefon alarmowy – cisza, długa cisza. Wreszcie odzywa się głos
męski, dość chrapliwie i niezupełnie obecny:
-Sucham serdeczne... Hip...
Najlepszego z okazji świąt życzy.. hip.. ten...
-Kolega odwalił kitę, przyjedźcie
zabierzecie czy coś...
-A Pan.. hip... niewierzący?
-Słucham?
-Przesz święto.. hip.. jest.. Tak?
-No, święto....
-No y masz...Pan zadzwoni po świę..
hip.. tach...
-Ale on nie żyje, umarł, rozumiesz
Pan? Trup mi leży...
-Pan go odsunie ciutkję, jemu na
pewno to nie będziesz.. hip.. przeszkadzało... Wesoły Świąd! - i
odłożył słuchawkę. Co było robić? Wziąłem nieboszczyka na
ramiona i taszczę na policję. Pocałowałem klamkę. Na drzwiach
wisi kartka: „Z Okazji Świąt Bożego Narodzenia Policja Rzyczy
(przekreślone) Życzy (innym długopisem) Wesołych Świąt”.
Wszędzie ciemno, nawet radiowozu. Więc dzwonię znowu, tym razem od
razu pod wskazany numer alarmowy:
-Policja. Sucham.
-Stoję pod komendą na Wilczej, ale
zamknięta, stoję z trupem...
-On też stoi??
-No, nie, teraz leży podparty.
Zadzwonić musiałem...
-A on skąd się tam wziął?
-Przyniosłem go, bo widzi Pan....
-To niech go Pan przyniesie po
świętach. - odłożył. No i cóż robić. Wziąłem kolegę
na ramiona i niosę na pogotowie. Tam przecież ktoś być musi. I
był – strażnik, z karabinem. Wszystko zamknięte:
-Dzień dobry...
-A dzień dobry, dzień dobry (nic a
nic, trup go nie zdziwił).
-Pogotowie też nieczynne?
-Święto przecież.
-Widzi Pan, trupa przyniosłem. Nie
wiem co z nim zrobić... Może chociaż do środka go wnieść?
-Zamknięte. Kluczy nie mam. Poza tym,
nie mogę odchodzić. Pilnuję.
-Czego Pan pilnuje, skoro wszystko
zamknięte i zakratowane?
-Tabliczki kradną, łobuzy. Stoję i
pilnuję. Pan widzi.” - wskazał palcem fachową tabliczkę z
napisem: „Zakaz Fotografowania”.
-To co ja mam zrobić?
-A bo ja wiem..? Połóż go Pan
gdzieś w śniegu. Przecież nie zmarznie. Ja bym Panu pomógł,
ale widzi Pan, nie mogę.
Więc znów biorę nieboraka na
plecy i idę. Niedaleko kościół, tam na pewno ktoś być
musi. Oni są od tego przecież, prawda? Dotaszczyłem chłopinę pod
kościół. Zamknięte. Wszystkie drzwi obszedłem –
zamknięte. Samochody stoją, w oknach światła, śmiechy słychać,
a zamknięte. No to walę pięścią w drzwi wszystkie, po kolei, bo
wściekły już byłem. Wreszcie jakaś zakonnica wyjrzała przez
okno:
-Czego się kur... Czego się Pan tak
drze i łomot robi w dzień święty!?
-Bardzo przepraszam, ale kolega mi
zmarł, policja świętuje, pogotowie zamknięte, pomyślałem....
-A pomyślał Pan sobie, że święto
jest? A jest powiedziane: „dzień święty święcić”?!
-No jest...
-No jest! Wesołych świąt! - i
trzasnęła oknem.
-TO CO JA MAM ZROBIĆ!? - wydarłem
się ile sił w płucach.
-Idź Pan stąd bo psami poszczuję! -
usłyszałem przez szybkę.
Co było robić? Straż pożarna
daleko, taksówki też nie jeżdżą, sił już nie miałem.
Zerwałem kwiatek z jakiegoś klomba, położyłem nieboszczykowi na
piersiach – na szczęśćie. Ułożyłem ładnie przy bronie do
przykościelnego cmentarza.
-Tu Cię znajdą po świętach, ja już
nie mam pomysłu. Wesołych Świąt!
Zmówiłem paciorek i poszedłem.
Amen
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz