Entliczek Pentliczek
Blaszany Stoliczek
Patolog fachowo ostrząc
swe narzędzia (a robił to fachowo, jego ojciec był najlepszym
rzeźnikiem w miasteczku), spoglądał z ukosa na swą ofiarę
spoczywającą spokojnie na blaszanym stole po środku sali. Zerkając
tak, znalazł, garnitur denata całkiem do rzeczy. Rozebrał
nieboraka, ubrania poskładał i do pracy się wziął ochoczo. Ciął,
piłował, fachowo dzielił w plasterki wybebeszał i zszywał.
Późno, po pracy,
jednak znów wzrok jego spoczął na złożonym w kosteczkę
garniturze. Szkoda przecież tak ładnie skrojonego garnituru, wszak
niestary najwyraźniej i całkiem gustowny, wyrzucą go na pewno, a
nieboszczykowi i tak wszystko jedno w czym spocznie na wieki... Raz
jeszcze jął się przyglądać, przykładać do siebie to spodnie,
to marynarkę... Podszedł do wielkiego lustra i oglądał się to z
tej, to z tamtej strony. Na oko rozmiar się zgadzał, więc nie
myśląc wiele, włożył garnitur na siebie i wdzięczył się do
lustra. „Co ja będę na komunię chrześniaka nowy garnitur
kupował, skoro ten całkiem niezły, a co najważniejsze, zupełnie
za darmo przecież”. I w tym momencie telefon rozdarł plany
przyszłego ojca chrzestnego. Ów telefon, kobiecym, stanowczym
i wściekłym głosem, oznajmił która to godzina (może
zegarynka?), dorzucił, że zapijaczonego znów do sali
wytrzeźwień zawiozą (milicja?), że pensję po drodze ukradną
(złodzieje?!), a wreszcie, że obiadu nie będzie, a do spania ma
już rozłożona kanapę (a jednak nie była to zegarynka). Słuchawka
zakasłała, czy coś takiego, i umilkła nie pozwalając dojść do
głosu nawet adwokatowi – wyrok zapadł. Nieszczęśnik spojrzał
na zegarek, „Rany boskie! Środek nocy! Nocny mi ucieknie!”. W
biegu zdążył złapać tylko teczkę, płaszcz przez głowę
wciągał w biegu. Rzucił się korytarzami szpitalnymi ile sił w
nogach, gdy nagle...
- Jezusmaryjajedyna! - zakrzyknął słowem jakiś piskliwy głos – Un to! - potem było słychać łomot, zgiełk wrzaski i zamęt nieludzki. Gdy patolog zdołał wreszcie przecisnąć głowę przez zapięty wciąż płaszcz zauważył zemdloną staruszkę u swych stóp, potem kraciasty garnitur jej małżonka nieboszczyka na swoich nogach i struchlał. - Jezusmaria! - powtórzył, a gdy usłyszał czyjś głos dudniący echem korytarza – Ona nie żyje! - urwał mu się film. I w sumie dobrze, bo najwyraźniej nie był to film dla ludzi o słabych sercach.
Następnego dnia rano, zgadywał nasz nieszczęśnik, że to było rano, bo właśnie się obudził, a zgadywać musiał, bo jedyne światło jakie widział to to, które ledwo ćmiło z wiszącej pod sufitem, na samym drucie żarówki. - Jestem w więzieniu! - pomyślał. Jednak wtedy zauważył znajome blaszane stoliki przy szafkach, białą pościel, tu i ówdzie parawanik... - Uff! To tylko szpital! - wyraźnie zaświeciły mu się oczy radośnie, jednak szybko radość minęła, gdy spostrzegł, że koszula jest za ciasna i ma najwyraźniej za długie rękawy. Wszelkiego optymizmu pozbawił go ostatecznie zgrzyt zamka w drzwiach, poprzedzony uchyleniem małego okienka. Do pokoju wszedł wysoki, barczysty, podejrzanie uśmiechnięty mężczyzna w białym kitlu (o, dzięki ci, Panie!), spod którego wystawał błękitny mundur (a jednak...), Przez uchylone drzwi przyglądał się wszystkiemu pielęgniarz, tyle, że spod spodni miast radosnych białych sandałków wystawały wielkie, ciężkie czarne buciory... I znów się film urwał naszemu, biednemu patologowi. To też nie był film dla ludzi o słabych nerwach, najwyraźniej.
Sam garnitur spoczął gdzieś tam, w kazamatach wymiaru sprawiedliwość, jako dowód przestępstwa, czy czegoś tam. Nikt się o niego nie upominał, nikomu nie był potrzebny, nikt go nie szukał. Zapewne leżałby sobie tam długo, gdyby nie kolejna przygoda...
- Jezusmaryjajedyna! - zakrzyknął słowem jakiś piskliwy głos – Un to! - potem było słychać łomot, zgiełk wrzaski i zamęt nieludzki. Gdy patolog zdołał wreszcie przecisnąć głowę przez zapięty wciąż płaszcz zauważył zemdloną staruszkę u swych stóp, potem kraciasty garnitur jej małżonka nieboszczyka na swoich nogach i struchlał. - Jezusmaria! - powtórzył, a gdy usłyszał czyjś głos dudniący echem korytarza – Ona nie żyje! - urwał mu się film. I w sumie dobrze, bo najwyraźniej nie był to film dla ludzi o słabych sercach.
Następnego dnia rano, zgadywał nasz nieszczęśnik, że to było rano, bo właśnie się obudził, a zgadywać musiał, bo jedyne światło jakie widział to to, które ledwo ćmiło z wiszącej pod sufitem, na samym drucie żarówki. - Jestem w więzieniu! - pomyślał. Jednak wtedy zauważył znajome blaszane stoliki przy szafkach, białą pościel, tu i ówdzie parawanik... - Uff! To tylko szpital! - wyraźnie zaświeciły mu się oczy radośnie, jednak szybko radość minęła, gdy spostrzegł, że koszula jest za ciasna i ma najwyraźniej za długie rękawy. Wszelkiego optymizmu pozbawił go ostatecznie zgrzyt zamka w drzwiach, poprzedzony uchyleniem małego okienka. Do pokoju wszedł wysoki, barczysty, podejrzanie uśmiechnięty mężczyzna w białym kitlu (o, dzięki ci, Panie!), spod którego wystawał błękitny mundur (a jednak...), Przez uchylone drzwi przyglądał się wszystkiemu pielęgniarz, tyle, że spod spodni miast radosnych białych sandałków wystawały wielkie, ciężkie czarne buciory... I znów się film urwał naszemu, biednemu patologowi. To też nie był film dla ludzi o słabych nerwach, najwyraźniej.
Sam garnitur spoczął gdzieś tam, w kazamatach wymiaru sprawiedliwość, jako dowód przestępstwa, czy czegoś tam. Nikt się o niego nie upominał, nikomu nie był potrzebny, nikt go nie szukał. Zapewne leżałby sobie tam długo, gdyby nie kolejna przygoda...
C.D.N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz