Szaleniec
Wesół, przepełniony
radością powiewem wolności brodaty osobnik wędrował dziarsko
ulicami wzbudzając to podziw, to znów piski i krzyki, ale
najczęściej uśmiech jednak. Nie przejmował się jednak niczym i
maszerował z podniesionym czołem, nucąc coś pod nosem. Słońce
pyzate pieściło jego nagie ciało, wskazywało mu drogę, ptaki
głupkowato radośnie mu śpiewały, drzewa dzielnie znosiły psi
brak szacunku; a on był wolny, szczęśliwy, goluteńki i piękny.
Szedł z pieśnią na ustach. Szedł dziarsko. Szczerzył się do
przechodniów, kłaniał się Nowotce i puszczał oczka do
Syrenki. Taki on był właśnie, taki był nasz szaleniec –
nosiciel zaraźliwego spokoju i kaprys boskiego
optymizmu.
-Obywatelu! - zachrypły, władczy głos zagrzmiał donośnie, płosząc gołębie – Pozwólcie no tutaj! - gumowa pałka u boku nie pozostawiała wątpliwości – władza dostrzegła naszego optymistę!
-Obywatelu! - zachrypły, władczy głos zagrzmiał donośnie, płosząc gołębie – Pozwólcie no tutaj! - gumowa pałka u boku nie pozostawiała wątpliwości – władza dostrzegła naszego optymistę!
-Zakłócacie
obywatelu... Szerzycie zgorszenie... Dowodzik!
-A nie mam! - staruszek
radośnie okręcił się kilka razy w obliczu prawa.
-Proszę do radiowo... -
jednak milicjant nie zdążył zakończyć swego długo układanego
przemówienia – golec dał nogę! Śmiejąc w głos pędził
chodnikiem, dyndając niewymownymi częściami ciała, i pokrzykując
radośnie.
Nie będę opowiadał tego co wydarzyło się potem wydarzyło, choć wydarzyło się naprawdę wiele: pogoń, rozbity radiowóz, zgorszone zakonnice, zdemolowany stragan z kwiatami i wywrócony wózek z bziukaną. Wspomnę tylko, że dziarski staruszek umykając przed pogonią wpadł do kościoła i tam - przed ołtarzem, w samym środku kazania – padł bez ducha. Serce widać nie podzielało werwy naszego szaleńca.
Nie będę opowiadał tego co wydarzyło się potem wydarzyło, choć wydarzyło się naprawdę wiele: pogoń, rozbity radiowóz, zgorszone zakonnice, zdemolowany stragan z kwiatami i wywrócony wózek z bziukaną. Wspomnę tylko, że dziarski staruszek umykając przed pogonią wpadł do kościoła i tam - przed ołtarzem, w samym środku kazania – padł bez ducha. Serce widać nie podzielało werwy naszego szaleńca.
Nie miał dokumentów,
nikt go nie szukał, nikt o niego nie pytał. Na palcu nieboszczyka
przyczepiono metkę z sakramentalnym: „N. N.” i staruszek
wylądował golusieńki w lodówce. Głupio było tak gołego
staruszka chować, a i zimno w lodówce bez odzienia, więc
ktoś z magazynu przyniósł złożone w kosteczkę, zapakowane
w szary papier ubranie.
Wybitnie życiowe. Pióro godne pozazdroszczenia.... ;) Liczymy na dalsze, równie fascynujące dzieła...
OdpowiedzUsuń