Część I
Garnitur
Powoli szarzało za oknem,
chociaż było jeszcze dość wcześnie. O ile pamiętam był to
jeszcze Marzec, więc to nie powinno być niczym szczególnym w
naszej historii. Przy oknie siedział bardzo drobny, pomarszczony
staruszek w wielkich okularach na nosie i z pietyzmem, z językiem
wysuniętym przed bezzębną szczęką (a trzeba Wam wiedzieć, że
nic tak nie pomaga w skupieniu się, jak owa mina, która może
nie przydaje mądrości, ale zawsze świadczy o poważnym podejściu
do pracy – to bardzo ważne w pracy zawodowej by zrobić dobre, tak
zwane pierwsze wrażenie). O czym to ja miałem? Językiem? Ach, tak,
siwieńki staruszek igłą i nitką szył coś uparcie, chociaż
jestem przekonany, że wiele nie widział, mimo szeroko rozsuniętych
zasłon. Nie zrozumcie mnie źle, prąd był, światło też nawet
było i rachunki popłacone, jednak staruszek – niestety nie
pamiętam jak się nazywał, uważał, że, cytuję; „gdyby Bóg
chciał, by to cholerstwo (tak nazywał elektryczność) było
potrzebne to by ono, to cholerstwo, w lesie rosło”. Staruszek był
bardzo dumny z tego powiedzenia, więc zgaduję, że sam je wymyślił.
W każdym razie, ilekroć żona jego, Pelagia – staruszek nazywał
ją czule; „stara”, zatem ilekroć „stara” powiedziała
cokolwiek, zawsze mogła liczyć na bardzo mądrą i przygotowaną z
góry odpowiedź, by nakreślić Wam obraz dokładniej, Drodzy
Czytelnicy, podam kilka przykładów:
-Zapaliłbyś światło,
stary durniu, oczy sobie marnujesz! Co Ty tam widzisz?
-Ech, stara, jaka Ty
głupia, eh! - odpowiadał staruszek pewien, że żona i tak niczego
nie zrozumie – wiadomo, baba głupia.
Innym razem nieborak sypie
uparcie trzy łyżeczki soli do herbaty i miesza. Staruszka się
śmieje i coś burknie o głupocie, czy ślepocie, na co ten z
miejsca, niczym nie zrażony mówi;
-Ech, stara, jaka Ty głupia jesteś, eh! Człowiek bez soli żyć nie może! Po to Bóg stworzył sól... - i tak dalej. Oczywiście; krzywi się strasznie, zagryza, wodą popija, ale nie przyzna się do błędu- taka natura.
Tego dnia było rzecz to jasna tak samo, ale wieczorem już - zupełnie inaczej, bo tu właśnie zaczyna się cała nasza historia. „Gdyby wszystko było jak zawsze i codziennie tak samo, to by nie było o czym książek pisać” - jak mawiał nasz znajomy staruszek. Zachmurzyło się, pociemniało już bardzo i chciał - nie chciał, trzeba było przerwać pracę, albo; „Szatanowi dać na tacę”. Posykując i pofukując na zły los, poszurał bamboszami (staruszka żona własnoręcznie wykonała na złote gody.., a może srebrne - nie mam pojęcia..? W każdym razie na szydełku robione były i cerowane już po wielokroć.). Z przepastnej szuflady zamykanej na kluczyk wydobył żarówkę, przeżegnał się ukradkiem i już wchodził na taboret, gdy rozległo się pukanie. Staruszka narzekając ruszyła do drzwi. Łapiąc równowagę na stołku staruszek nasłuchiwał, ale nie słyszał niczego, poza pukaniem. Wreszcie sam postanowił otworzyć, rzucił tylko przekleństwo pod nosem w stronę żarówki. W przedpokoju zatrzymała go jednak blada małżonka:
-Ech, stara, jaka Ty głupia jesteś, eh! Człowiek bez soli żyć nie może! Po to Bóg stworzył sól... - i tak dalej. Oczywiście; krzywi się strasznie, zagryza, wodą popija, ale nie przyzna się do błędu- taka natura.
Tego dnia było rzecz to jasna tak samo, ale wieczorem już - zupełnie inaczej, bo tu właśnie zaczyna się cała nasza historia. „Gdyby wszystko było jak zawsze i codziennie tak samo, to by nie było o czym książek pisać” - jak mawiał nasz znajomy staruszek. Zachmurzyło się, pociemniało już bardzo i chciał - nie chciał, trzeba było przerwać pracę, albo; „Szatanowi dać na tacę”. Posykując i pofukując na zły los, poszurał bamboszami (staruszka żona własnoręcznie wykonała na złote gody.., a może srebrne - nie mam pojęcia..? W każdym razie na szydełku robione były i cerowane już po wielokroć.). Z przepastnej szuflady zamykanej na kluczyk wydobył żarówkę, przeżegnał się ukradkiem i już wchodził na taboret, gdy rozległo się pukanie. Staruszka narzekając ruszyła do drzwi. Łapiąc równowagę na stołku staruszek nasłuchiwał, ale nie słyszał niczego, poza pukaniem. Wreszcie sam postanowił otworzyć, rzucił tylko przekleństwo pod nosem w stronę żarówki. W przedpokoju zatrzymała go jednak blada małżonka:
-Nie otwieraj! Tfu! Nie
otwieraj, stary! - ciekawość wzięła jednak górę i
staruszek stanął na palcach by sięgnąć judasza. Nie myliła się
stara. Za drzwiami stał młodzian z bezbożnie długimi włosami,
przepasanymi kolorową opaską, długi, orli nos zdobiły różowe
krągłe okulary, w ustach ćmił się papieros, spodnie dziwaczne,
jak u marynarza szerokie, a całości postaci dopełniała rozpięta
kwiecista koszula ukazująca wielki, błyszczący krzyż na włochatej
piersi. Stara przeżegnała się raz jeszcze i usiłowała zagrodzić
całą sobą staruszkowi dostęp do zamka.
-Na Miły Bóg, Stary Durniu! - patrzyła przerażonymi oczyma.
-Na Miły Bóg, Stary Durniu! - patrzyła przerażonymi oczyma.
-Krzyż ma na piersi! Musi
chrześcijanin, puszczaj, głupia! - starowinka zdążyła tylko
jęknąć coś o pułapce czy sztuczkach szatańskich, ale było już
za późno. W drzwiach ukazała się uśmiechnięta, długowłosa
twarz, a po staruszce nawet śladu nie stało.
-Hej, dziadku! Krawca
szukam... Krawca.. Dom.. Dąb.. - zamyślił się... - O, mam!
Szewca Dromskiego!
-Damskiego.
-Damskiego.
-A, możliwe, przepraszam
najmocniej. - uśmiechnął się szeroko – Panie Damski, musowo
muszę mieć garniturek...
-Szewc damski!
-Ach, wybacz, dziadku –
stuknął zdeptanymi pepegami – Jeziorny. - młodzieniec się
ukłonił tak nisko, że przez chwilę staruszek miał wątpliwości
czy ten będzie w stanie się jeszcze odchylić. Wreszcie się
odgiął. Stał tam i szeptał, trochę wstydliwie jakoś, trochę
jakoś tak uśmiechliwie, nikczemnie:
-Tani garniturek, tani
taki.
-Pan mnie nie zrozumiałeś!
Jestem szewcem damskim!
-Oj, to dobrze trafiłem!
Bo ja, widzisz dziadku, lubię ciut kolorku, a szewc męski to tylko
podaje mi do wyboru czarny, czarny, granacik albo najwyżej odcienie
szarości do wyboru i....
-Sukienki szyję!
-Sukienki szyję!
-Nieee, no sukienka być
nie może, mam, widzisz dziadku, poważną uroczystość, tym razem
musowo garniturek... Uważasz Pan, mam bardzo ważną okoliczność.
Mam pogrzeb. Bardzo ważny, oczywiście. - Przełożył
zmaltretowanego papierosa z jednego kącika w ust w drugi. Nie wiem
jak to robił, ale mówił nie wypuszczając go z ust.
Staruszek ledwo ukrywał zniecierpliwienie:
-Bardzo mi przykro, ale...
-A mnie nie bardzo, ale
widzi Pan, przykro mi, bo nie mam nawet marynarki, a odkładać
ciągle nie mogę.
-Jak to „odkładać”?
Pogrzebu?
-Pogrzebu, pogrzebu.
Ostatecznie na pogrzeb zawsze można i bez marynareczki i bez
krawata, nie każdego stać, rozumiesz, dziadku, ale na własny to
już zawsze trzeba mieć porządne wdzianko. Choćby ten Pański.
Odkupię! Poważna przecież sprawa. - Staruszek wytrzeszczył oczy.
- No, powiedz Pan sam, można prezentować się w tej doniczce bez
krawata? Nie chcę wyglądać w lipnej skrzynce jak jakiś fleja w
koszulce w kwiaty, niech łzy się leją, płaczą narody!
Staruszek zrobił bardzo
smutną i współczującą minę – Eee, lekarze na pewno się
mylą, Pan jesteś młody, na pewno nic poważnego. Wie Pan, mnie
zawsze znajomy lekarz mówił; „kieliszeczek trzy razy
dziennie i będzie Pan żył! Widziałeś Pan kiedyś zawianego
trupa?”.
-Dobre, ale nie w tę
mańkę. Skąd! Zdrowy jestem! Zaplanowałem się targnąć,
jednak... - nie zdążył dokończyć, bo staruszek zrobił nagle
minę straszną i drzwiami tak trzasnął, że gdyby milicjant stał
obok Jeziornego, to i jemu i Jeziornemu czapki by spadły z głów
- gdyby Jeziorny miał czapkę, oczywiście. Jednak po chwili drzwi
się uchyliły i staruszek z przejęciem zaczął opowiadać swoje;
-„Garniturek”? Ooo! -
ze złością sączył każde słowo staruszek – ten garnitur,
młody człowieku, ten garnitur uszył dla mnie, a przed wojną to
było, osobiście wuj mój, mistrz krawiecki Polewajko! -
Podsunął rękaw szwem pod nos młodzianowi i dodał – Widzisz Pan
ten szew? Maszyna? A nie! - wychodził z siebie - Ręczna robota!
Mistrzowska robota! Widzisz Pan tę podszewkę? Widzisz? Najczystszy
jedwab przedwojenny! A jak leży! - odsunął się i wyprostował,
obrócił profilem i en face - A jak leży? Mój wuj
osobiście w nim leżał po raz ostatni! A jaki wygodny! Za nic nie
sprzedam! Za nic! Nie ma mowy! Nie sprzedam! Po moim trupie! -
staruszeczek trzasnął drzwiami raz jeszcze przed nosem dziecięcia
kwiatu, a w parę tygodni później dotrzymał słowa.
Wprawdzie garnituru nie odsprzedał, ale w nim bezczelnie sam
zszedł... Nieboszczyka złożyli w miejskim prosektorium odzianego w
ów nieszczęsny garniturek w kratę. I zapewne leżałby on
sobie spokojnie – ten garnitur też, gdyby nie kolejny, ciekawy
przypadek...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz