środa, 17 grudnia 2014

Kraciasta cz.2 - Garnitur

Część I

Garnitur

    Powoli szarzało za oknem, chociaż było jeszcze dość wcześnie. O ile pamiętam był to jeszcze Marzec, więc to nie powinno być niczym szczególnym w naszej historii. Przy oknie siedział bardzo drobny, pomarszczony staruszek w wielkich okularach na nosie i z pietyzmem, z językiem wysuniętym przed bezzębną szczęką (a trzeba Wam wiedzieć, że nic tak nie pomaga w skupieniu się, jak owa mina, która może nie przydaje mądrości, ale zawsze świadczy o poważnym podejściu do pracy – to bardzo ważne w pracy zawodowej by zrobić dobre, tak zwane pierwsze wrażenie). O czym to ja miałem? Językiem? Ach, tak, siwieńki staruszek igłą i nitką szył coś uparcie, chociaż jestem przekonany, że wiele nie widział, mimo szeroko rozsuniętych zasłon. Nie zrozumcie mnie źle, prąd był, światło też nawet było i rachunki popłacone, jednak staruszek – niestety nie pamiętam jak się nazywał, uważał, że, cytuję; „gdyby Bóg chciał, by to cholerstwo (tak nazywał elektryczność) było potrzebne to by ono, to cholerstwo, w lesie rosło”. Staruszek był bardzo dumny z tego powiedzenia, więc zgaduję, że sam je wymyślił. W każdym razie, ilekroć żona jego, Pelagia – staruszek nazywał ją czule; „stara”, zatem ilekroć „stara” powiedziała cokolwiek, zawsze mogła liczyć na bardzo mądrą i przygotowaną z góry odpowiedź, by nakreślić Wam obraz dokładniej, Drodzy Czytelnicy, podam kilka przykładów:
-Zapaliłbyś światło, stary durniu, oczy sobie marnujesz! Co Ty tam widzisz?
-Ech, stara, jaka Ty głupia, eh! - odpowiadał staruszek pewien, że żona i tak niczego nie zrozumie – wiadomo, baba głupia.
Innym razem nieborak sypie uparcie trzy łyżeczki soli do herbaty i miesza. Staruszka się śmieje i coś burknie o głupocie, czy ślepocie, na co ten z miejsca, niczym nie zrażony mówi;
-Ech, stara, jaka Ty głupia jesteś, eh! Człowiek bez soli żyć nie może! Po to Bóg stworzył sól... - i tak dalej. Oczywiście; krzywi się strasznie, zagryza, wodą popija, ale nie przyzna się do błędu- taka natura.
Tego dnia było rzecz to jasna tak samo, ale wieczorem już - zupełnie inaczej, bo tu właśnie zaczyna się cała nasza historia. „Gdyby wszystko było jak zawsze i codziennie tak samo, to by nie było o czym książek pisać” - jak mawiał nasz znajomy staruszek. Zachmurzyło się, pociemniało już bardzo i chciał - nie chciał, trzeba było przerwać pracę, albo; „Szatanowi dać na tacę”. Posykując i pofukując na zły los, poszurał bamboszami (staruszka żona własnoręcznie wykonała na złote gody.., a może srebrne - nie mam pojęcia..? W każdym razie na szydełku robione były i cerowane już po wielokroć.). Z przepastnej szuflady zamykanej na kluczyk wydobył żarówkę, przeżegnał się ukradkiem i już wchodził na taboret, gdy rozległo się pukanie. Staruszka narzekając ruszyła do drzwi. Łapiąc równowagę na stołku staruszek nasłuchiwał, ale nie słyszał niczego, poza pukaniem. Wreszcie sam postanowił otworzyć, rzucił tylko przekleństwo pod nosem w stronę żarówki. W przedpokoju zatrzymała go jednak blada małżonka:
-Nie otwieraj! Tfu! Nie otwieraj, stary! - ciekawość wzięła jednak górę i staruszek stanął na palcach by sięgnąć judasza. Nie myliła się stara. Za drzwiami stał młodzian z bezbożnie długimi włosami, przepasanymi kolorową opaską, długi, orli nos zdobiły różowe krągłe okulary, w ustach ćmił się papieros, spodnie dziwaczne, jak u marynarza szerokie, a całości postaci dopełniała rozpięta kwiecista koszula ukazująca wielki, błyszczący krzyż na włochatej piersi. Stara przeżegnała się raz jeszcze i usiłowała zagrodzić całą sobą staruszkowi dostęp do zamka.
-Na Miły Bóg, Stary Durniu! - patrzyła przerażonymi oczyma.
-Krzyż ma na piersi! Musi chrześcijanin, puszczaj, głupia! - starowinka zdążyła tylko jęknąć coś o pułapce czy sztuczkach szatańskich, ale było już za późno. W drzwiach ukazała się uśmiechnięta, długowłosa twarz, a po staruszce nawet śladu nie stało.
-Hej, dziadku! Krawca szukam... Krawca.. Dom.. Dąb.. - zamyślił się... - O, mam! Szewca Dromskiego!
-Damskiego.
-A, możliwe, przepraszam najmocniej. - uśmiechnął się szeroko – Panie Damski, musowo muszę mieć garniturek...
-Szewc damski!
-Ach, wybacz, dziadku – stuknął zdeptanymi pepegami – Jeziorny. - młodzieniec się ukłonił tak nisko, że przez chwilę staruszek miał wątpliwości czy ten będzie w stanie się jeszcze odchylić. Wreszcie się odgiął. Stał tam i szeptał, trochę wstydliwie jakoś, trochę jakoś tak uśmiechliwie, nikczemnie:
-Tani garniturek, tani taki.
-Pan mnie nie zrozumiałeś! Jestem szewcem damskim!
-Oj, to dobrze trafiłem! Bo ja, widzisz dziadku, lubię ciut kolorku, a szewc męski to tylko podaje mi do wyboru czarny, czarny, granacik albo najwyżej odcienie szarości do wyboru i....
-Sukienki szyję!
-Nieee, no sukienka być nie może, mam, widzisz dziadku, poważną uroczystość, tym razem musowo garniturek... Uważasz Pan, mam bardzo ważną okoliczność. Mam pogrzeb. Bardzo ważny, oczywiście. - Przełożył zmaltretowanego papierosa z jednego kącika w ust w drugi. Nie wiem jak to robił, ale mówił nie wypuszczając go z ust. Staruszek ledwo ukrywał zniecierpliwienie:
-Bardzo mi przykro, ale...
-A mnie nie bardzo, ale widzi Pan, przykro mi, bo nie mam nawet marynarki, a odkładać ciągle nie mogę.
-Jak to „odkładać”? Pogrzebu?
-Pogrzebu, pogrzebu. Ostatecznie na pogrzeb zawsze można i bez marynareczki i bez krawata, nie każdego stać, rozumiesz, dziadku, ale na własny to już zawsze trzeba mieć porządne wdzianko. Choćby ten Pański. Odkupię! Poważna przecież sprawa. - Staruszek wytrzeszczył oczy. - No, powiedz Pan sam, można prezentować się w tej doniczce bez krawata? Nie chcę wyglądać w lipnej skrzynce jak jakiś fleja w koszulce w kwiaty, niech łzy się leją, płaczą narody!
Staruszek zrobił bardzo smutną i współczującą minę – Eee, lekarze na pewno się mylą, Pan jesteś młody, na pewno nic poważnego. Wie Pan, mnie zawsze znajomy lekarz mówił; „kieliszeczek trzy razy dziennie i będzie Pan żył! Widziałeś Pan kiedyś zawianego trupa?”.
-Dobre, ale nie w tę mańkę. Skąd! Zdrowy jestem! Zaplanowałem się targnąć, jednak... - nie zdążył dokończyć, bo staruszek zrobił nagle minę straszną i drzwiami tak trzasnął, że gdyby milicjant stał obok Jeziornego, to i jemu i Jeziornemu czapki by spadły z głów - gdyby Jeziorny miał czapkę, oczywiście. Jednak po chwili drzwi się uchyliły i staruszek z przejęciem zaczął opowiadać swoje;

-„Garniturek”? Ooo! - ze złością sączył każde słowo staruszek – ten garnitur, młody człowieku, ten garnitur uszył dla mnie, a przed wojną to było, osobiście wuj mój, mistrz krawiecki Polewajko! - Podsunął rękaw szwem pod nos młodzianowi i dodał – Widzisz Pan ten szew? Maszyna? A nie! - wychodził z siebie - Ręczna robota! Mistrzowska robota! Widzisz Pan tę podszewkę? Widzisz? Najczystszy jedwab przedwojenny! A jak leży! - odsunął się i wyprostował, obrócił profilem i en face - A jak leży? Mój wuj osobiście w nim leżał po raz ostatni! A jaki wygodny! Za nic nie sprzedam! Za nic! Nie ma mowy! Nie sprzedam! Po moim trupie! - staruszeczek trzasnął drzwiami raz jeszcze przed nosem dziecięcia kwiatu, a w parę tygodni później dotrzymał słowa. Wprawdzie garnituru nie odsprzedał, ale w nim bezczelnie sam zszedł... Nieboszczyka złożyli w miejskim prosektorium odzianego w ów nieszczęsny garniturek w kratę. I zapewne leżałby on sobie spokojnie – ten garnitur też, gdyby nie kolejny, ciekawy przypadek...  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz