Na korytarzu rozległ się
miarowy, szybki stukot obcasów, któremu wtórował inny, wolniejszy
stukot, niemal dostojny. Niemal.
-Idzie!
Drzwi się otworzyły, a w nich ukazała się pucołowata, uśmiechnięta podejrzanie twarz, a nad nią druga, pociągła i idiotyczna lekko, okalana równie idiotyczną, posiwiałą bródką. Wszyscy bardzo spoważnieli, zwłaszcza ci, którzy mieli sporo do zyskania. Ci, którzy już zyskali byli mniej poważni, ale za to byli dalej od drzwi – tak na wszelki wypadek. Zresztą za dużo zawdzięczali temu kurduplowi, by go kochać – za mało mu zawdzięczali, by go szanować.
-No, jak tam, panowie?
-Klawo, Wodzu!
-No! - kurdupel zasiadł na specjalnym, nieco podwyższonym krzesełku (tak, krzesełko to dobre słowo), a w jego cieniu zasiadł brodacz. - Raporty?
-Na stole, Wodzu!
-Aha, no tak, tak, na stole... - jakiś czas udawał, że czyta, nawet wsadził sobie na nos bardzo małe okularki, ale widać zmęczył się czy znudził, bo westchnął. Tylko westchnął, nic poza tym, ale cała sala zamarła. Było tu kilkadziesiąt osób, a jednak cisza jak makiem zasiał. Cisza, która robiła wrażenie.
-Idzie!
Drzwi się otworzyły, a w nich ukazała się pucołowata, uśmiechnięta podejrzanie twarz, a nad nią druga, pociągła i idiotyczna lekko, okalana równie idiotyczną, posiwiałą bródką. Wszyscy bardzo spoważnieli, zwłaszcza ci, którzy mieli sporo do zyskania. Ci, którzy już zyskali byli mniej poważni, ale za to byli dalej od drzwi – tak na wszelki wypadek. Zresztą za dużo zawdzięczali temu kurduplowi, by go kochać – za mało mu zawdzięczali, by go szanować.
-No, jak tam, panowie?
-Klawo, Wodzu!
-No! - kurdupel zasiadł na specjalnym, nieco podwyższonym krzesełku (tak, krzesełko to dobre słowo), a w jego cieniu zasiadł brodacz. - Raporty?
-Na stole, Wodzu!
-Aha, no tak, tak, na stole... - jakiś czas udawał, że czyta, nawet wsadził sobie na nos bardzo małe okularki, ale widać zmęczył się czy znudził, bo westchnął. Tylko westchnął, nic poza tym, ale cała sala zamarła. Było tu kilkadziesiąt osób, a jednak cisza jak makiem zasiał. Cisza, która robiła wrażenie.
-A więc to tak!
-Nie, nie rozumiem? Nie rozumiem, prawda? - wyjąkał okularnik wypchnięty naprzód przez kolegów.
Kurdupel odwrócił się do brodacza, wymienili ze sobą kilka słów. Cisza. Głupia taka, ale wciąż cisza.
-Nie rozumiem pytania?
-Pan Wódz miał na myśli sytuację ogólną. - wtrącił brodacz.
-Jestem niewinny! Jestem niewinny! - wykrzyczał okularnik i zniknął pod suto zastawionymi stołami.
-Toż to kanalia!
-A łobuz!
-A nie mówiłem?
-Kawał świni! - koledzy, jeden przez drugiego, licytowali się w najlepsze.
-Nie, nie rozumiem? Nie rozumiem, prawda? - wyjąkał okularnik wypchnięty naprzód przez kolegów.
Kurdupel odwrócił się do brodacza, wymienili ze sobą kilka słów. Cisza. Głupia taka, ale wciąż cisza.
-Nie rozumiem pytania?
-Pan Wódz miał na myśli sytuację ogólną. - wtrącił brodacz.
-Jestem niewinny! Jestem niewinny! - wykrzyczał okularnik i zniknął pod suto zastawionymi stołami.
-Toż to kanalia!
-A łobuz!
-A nie mówiłem?
-Kawał świni! - koledzy, jeden przez drugiego, licytowali się w najlepsze.
-Gdzie on jest, zapytuję
ja się? - zakrzyknął brodacz. Cisza.
Zrobiło się jakoś
głucho, jakoś cicho i pusto, choć sala wciąż pełna była.
-To może bomba?
-Słucham? Co kolega miał
na myśli, pytam się? - zapytał brodacz.
-Może bomba? - powtórzył
ten sam głos, lecz znacznie głośniej.
-A, tak! - ożywił się
brodacz – Sprawa jest rozwojowa. Mamy niepodważalne dowody, opinie
światowej sławy fachowców... Jesteśmy przekonani, że prawda
wyjdzie na jaw. Już wkrótce... Sprawcy tej okrutnej zbrodni...
-Daj spokój! –
przerwał kurdupel. - Ja się pytam kto?! Kto ja się pytam?! -
poprawił krawat. - Ja wiem, ja wiem, znam ja was! Ja się pytam,
który? - Co ciekawe, nikt nie zapytał o co chodzi, ale każdy
starał się schować za stoły, za krzesła, za kolegów, za drzwi,
za zasłony, ale nikt nie zapytał o co chodzi... Każdy miał coś
na sumieniu, nikt nie chciał się narażać – zwłaszcza niewinni,
oni zawsze są na celowniku.
-Ja wiem, ale nie mogę
powiedzieć...
-Słucham?
-Ja wiem, ale nie mogę
powiedzieć... - powtórzył siwy mężczyzna w średnim wieku i
równie śmiesznym krawacie.
-A ja też wiem! -
zakrzyknął bardzo niski i bardzo gruby człowieczek w okularach.
Kurdupel zbladł. Jego
oczka zrobiły się większe, przetarł czoło chusteczką, poluzował
krawat.
-Ale... ale co pan wie,
właściwie?
-Myślę, że powinniśmy
precyzować... - przerwał brodacz, spoglądając na kurdupla.
-Ale ja nie mogę
powiedzieć...
-Ja też nie!
Zrobiło się duszno,
bardzo duszno, ten i ów zaczął szeptać.
-Ale co, ale... - zaczął
kurdupel nieśmiało jakoś tak, zupełnie jak nie on.
-Co panowie wiedzą,
konkretnie?
-No, wszystko, ale nie
możemy powiedzieć..
-Nie możemy, ale bardzo
byśmy chcieli! - wtórował okularnik.
Brodacz zdjął krawat,
przeczyścił nim okulary. Kurdupel z trudem zeskoczył z krzesła,
poprawił je i znów się na nie wdrapał. Zrobiło się ciężko.
-My panów znamy, mamy
tu odpowiednie dokumenty, teczki, mamy karty. Mamy świadków! To nie
może być tak, że taki jeden z drugim... Znamy my was. - chwilę
milczał, mrużył oczy, knuł. - Znamy także wasze matki! Nie
zawahamy się powiedzieć im prawdy!
-Jakiej prawdy? Jakiej
prawdy? Ja już nic nie wiem! Ja już nic nie pamiętam! - wydukał
mężczyzna w śmiesznym krawacie.
-Przecież... żeby tak
od razu donosić? Matce?! Ale dlaczego tak? Właśnie, też nic nie
pamiętam!- spocił się okularnik.
-Czy ktoś jeszcze
chciałby coś powiedzieć?
-Tak! Ci dwaj to Niemcy!
-Żydzi! - dodał ktoś z
tłumu.
-Masońskie pomioty!
-Powiesić ich!!!
Powiesić cyklistów!
-Kiedy ja chciałem
powiedzieć... że na obiad będą pulpety... - zapłakał mężczyzna
w śmiesznym krawacie.
-Ratunku! - zakrzyknął
okularnik.
-Powiesić ich! Zdrajcy
narodu!
-Zbić mu okulary! - ktoś
zerwał okularnikowi owe okulary, a inni komisyjnie je podeptali.
Czapka upadła w kałużę.
Kilku ludzi rzuciło się, by ją podnieść. Doszło do
przepychanek. Ktoś dostał w oko, ktoś chusteczką tamował krew
lecącą z nosa, ktoś mówił coś o tym, że poniżej pasa nie
wolno. Kurdupel nie zwrócił nawet uwagi. Wszedł prosto w tłum.
Wgramolił się na swoje pudełko. Teraz wyglądał jak prawdziwy mąż
stanu. A nawet jak wysoki, przystojny mężczyzna!
-Narodzie! - Wydukał,
ale stracił równowagę i musiał tłum odczekać chwilę, aż
goryle ustawili bohatera z powrotem na pudełku. - Narodzie! -
powtórzył kurdupel.
-Brawo! Brawo! - wyrwał
się brodacz – Brawo! - zaklaskał.
-Tu, gdzie ja stoję ZOMO
stało! I tak mnie waliło! O, tak waliło! - uderzył się w piersi.
-Brawo! Brawo! Tak
waliło! Tak było!
-Szefie! Szefie! Kartka,
kartka! - szamotał się zaczesany w przedziałek smarkacz.
-I jak zawsze mawiałem...
Nie ważne kim się jest, ale ważne, że stoi!
-Kartka! Kartka!
-Jaka kartka, do diabła?
- dostał, spojrzał, machnął ręką, po czym znów zaczął:
-No więc, tam, gdzie wy
stoicie, tam ZOMO stało! I tak waliło! O, tak! I jak zawsze
mawiałem: Nie ważne kim się jest, ale ważne po której stronie
się stoi! - zamknął oczy, wsłuchiwał się w oklaski. A oklaski
były wielkie, wiekopomne i nieprzerwane.
-Wodzu! Wodzu! Kartka,
kartka!
-Co znowu? - Włożył na
nos bardzo małe okularki, przeczytał jeszcze raz, odchrząknął,
poprawił krawat i znów zaczął:
-Znaczy się, tam, gdzie
oni stoją, tam ZOMO stało. A moje serce zawsze dla ojczyzny waliło!
Znaczy biło. Nie ważny jest gest, ale ważne jest po której
stronie się stoi! - spojrzał za siebie, zadowolony także z siebie.
Smarkacz milczał, patrzył w ziemię i nie wiedzieć dlaczego machał
głową dziwnie jakoś.
-Brawo! Brawo! - dorzucił
brodacz.
-No, ale byłem tam ja i
wielu nas było i ZOMO ten... było, ale przestraszyło się i
poszło... - spojrzał za siebie, ale smarkacz z przedziałkiem
płakał chyba czy wzruszony był tak bardzo, trzymał się za twarz
i mówił coś o Matce Boskiej. Pomyślał kurdupel, że to dobry
znak i ciągnął dalej:
-I tego, ja im tak, że
aż sam system obaliłem... I nie potrzebuję kartki, by obalić!
-Brawo, brawo! Tak było!
-Obalimy! O-ba-li-my! -
puścił oczko do brodacza, a tłumy szalały.
-Brawo, brawo!
Kurdupel zgramolił się
jakoś z pudełka, poprawił krawat, zasapał się tylko nieznacznie.
Oddał mikrofon brodaczowi i powiedział:
-Bomba, chłopie! Bomba!
Brodacz nie wszedł na
pudełko, szanował uczucia kurdupla.
-No więc, proszę
państwa, sprawa jest oczywista, sprawa zmierza do właściwego
końca. Prawda wyjdzie na jaw! Nie dajmy się oszukać, nie dajmy
sobie mydlić oczu brzozą! To był zamach! To była bomba! Mniej
więcej taka, o! - i obrazowo pokazał jaka była. - A on leciał
tak! - pokazał jak – A potem spadał tak! - pokazał jak. Potem
wydał z siebie głos przypominający eksplozję, w jego mniemaniu,
potem strzały jakieś, dźwięki różne. Potem pokazał jak oprawca
dobija ofiarę, a do tego trzeba zrobić bardzo poważną i okrutną
minę – zrobił. I właśnie miał pokazywać jak wygląda
przeciętna ofiara zamachu, gdy do sali weszła kobieta w białym
kitlu.
-Obchód, panowie! Proszę
każdego z panów do swojego łóżka.
-Ale.. ale.. bomba...
-Tak, tak, wiem, bomba,
ale teraz musimy tyci tyci, puci puci pobadać bombę, prawda? -
uśmiechnęła się.
-Ale bez ZOMO i
zastrzyków, prawda? - zapytał kurdupel.
-Jak będziemy puci puci
to zastrzyki nie będą potrzebne! Jak będziemy puci puci to
będziemy grzeczni, a jak nie będziemy puci puci, to nie będziemy
grzeczni, a jak nie będziemy grzeczni, to co będzie?
-ZOMO?
-Aż tak źle to chyba
nie będzie, więc będziemy grzeczni, tak?
-Będziemy!
-Będziemy! - powtórzył
brodacz.
Obchód jak to obchód,
był i sobie poszedł. Pastylki rozdane, światła zgaszone.
-Ale była bomba?
-Straszna bomba! Taka
była! Albo i taka! - obrazowo pokazał brodacz rękoma.
-Aż taka?
-Albo i większa!
-Jutro im wszystkim
pokażemy!
-I obalimy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz